Przypomniała mi się ta czytanka, kiedy w czwartek oglądałem konferencję prasową premiera pod nośną nazwą "Polska na plusie". Wbrew wszystkim i wszystkiemu Polska zanotowała bowiem przyrost PKB o 1,9 proc. A więc miał premier rację, że kryzys (którego podobno u nas nie było) się kończy. Cóż, jak się jeździ rządową limuzyną, to się widzi tylko słupki ekonomiczne i żyje się w błogim poczuciu powszechnego dobrobytu. Widzi się te żłobki, przedszkola i świetlice z czytanki, ale nie widzi się już tego, co czytanka przemilcza - dzieci, które do nich przychodzą, noszą się w obdartych ubraniach, a ich rodzice nie bardzo mają co do garnka włożyć. A więc ten nasz dobrobyt mocno malowany. Bieda jest za to aż nazbyt realna.
Otóż od spektakularnego wzrostu gospodarczego wcale się w Polsce lepiej nie zrobiło. Lata 2008-2012, kiedy byliśmy słynną "zieloną wyspą" Europy z PKB na poziomie 4 proc., wcale nie przyniosły ludziom znacznej poprawy sytuacji materialnej. Klasy średniej - wyznacznika dostatku społeczeństwa - jakoś nam nie przybyło, mimo że, jak chwalił się premier, w ciągu ostatnich 5 lat PKB wzrosło nam o 19,8 proc. Jak na taki sukces, sromotą dla rządu musi być to, że 20 proc. z nas to ludzie biedni i to, że jak przypomina w rozmowie z "Super Expressem" Piotr Ikonowicz, aż 82 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności. Pensja minimalna z kolei jest jedną z najniższych w Unii Europejskiej, a koszty życia gonią te w najbogatszych krajach Wspólnoty.
Kiedy gospodarczo kreujemy się na prymusa, to już poziom życia sprawia, że Polacy są pariasami Europy. No, ale przecież premier nie wystąpi z tymi danymi na telebimie za jego plecami. On zawsze jest posłańcem dobrej nowiny. Przecież my tu mamy żłobki, a oni bezdomne dzieci mieszkające na klatkach.