Bezczelność, mili państwo, to oczywistość. Bo trzeba mieć nie lada tupet, żeby podległe sobie ministerstwo uczynić prywatnym folwarkiem, w którym bez żenady uprawia się ewidentny nepotyzm. I jeszcze ta jeremiada, że odkrywając rzeczony proceder zasmuciliśmy jego córkę. Poczuła się przez nas skrzywdzona i pobiegła do troskliwego taty, aby wypłakać mu się w rękaw. Że my odpowiadamy za morze łez, które wylała? Dobre sobie.
Amatorszczyzną od pana Piechocińskiego powiało natomiast ze względu na fakt, że nie zadał sobie zbytniego trudu, aby nieco głębiej ukryć ukochaną córkę w strukturach państwowych. Widać wyraźnie jak daleko to jabłko padło od ludowej jabłoni. Piechociński podtrzymuje niby partyjną tradycję upaństwowionego pomagania rodzinie, ale wyraźnie nie opanował tej trudnej sztuki, aby zrobić to tak, by nikt się w tym nie rozeznał. Koledzy z PSL łapią się teraz pewnie za głowę, że Janusz taki frajer. Nawet Jacek Rostowski, kiedy szukał ciepłej posadki dla własnej córki, wysłał ją do resortu Radosława Sikorskiego. Może głupio się tłumaczył, że jej idiomatyczna angielszczyzna przyda się w MSZ, ale przynajmniej nikt nie mógł mu zarzucić, że Ministerstwo Finansów to jego rodzinny biznes.
A tu mamy Piechocińskiego i ten jego brak finezji, który pewnie zostanie wkrótce ukarany przez partyjnych kolegów. Bo co jak co, ale takiej amatorszczyzny i frajerstwa ludowiec nie wybacza. Zwłaszcza, gdy umacniają wizerunek partii jako tej, która uwłaszcza się na państwowych posadach.