Przypomniałem sobie o nich, kiedy okazało się, że 3 tys. lekarzy i studentów medycyny z całej Polski podpisało się pod Deklaracją Wiary, w której zapowiadają „wierność własnemu, chrześcijańskiemu sumieniu” i „wyższość prawa Boskiego nad ludzkim”.
Rzeczeni lekarze uznali, że nie mogą przykładać ręki do praktyk medycznych, które są niezgodne z dogmatami wiary katolickiej. A więc aborcja, przepisywanie środków antykoncepcyjnych, ale chyba też transplantologia, bo jak można przeczytać w deklaracji „ludzkie ciało i życie, będące darem Boga, są święte i nietykalne od poczęcia do naturalnej śmierci”.
CO POWINIEN LEKARZ?
Cóż, każdy może wierzyć, w co chce i żyć według zasad, które wyznaje. Nawet lekarz, ale nie wtedy, gdy jest w pracy. Zgodnie bowiem z przyjętymi standardami, wynikającymi też z Przyrzeczenia Lekarskiego, medycy powinni stawiać potrzeby pacjentów ponad swoje własne przekonania. Więcej, z Przyrzeczenia wynika zobowiązanie, by „chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: rasa, religia, narodowość, poglądy polityczne, stan majątkowy i inne, mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek”. Tu mamy przykład nie tylko tego, że wartości stoją w jawnej sprzeczności z dobrem pacjenta, ale także odmowę niesienia pomocy ze względu na wyznawane poglądy.
Być może rację ma poseł SLD Marek Balt, który sugeruje, że jeśli sygnatariusze deklaracji odmawiają wykonywania zgodnych z prawem procedur, a mają podpisane umowy z NFZ, powinny zostać one zerwane. Świeckie, bądź co bądź, państwo płaci i wymaga. Lekarze nie są zatrudnieni przez szpitale czy przychodnie finansowane przez instytucje religijne, które jak każda prywatna inicjatywa, może robić, co chce. Może to za dużo jak na nasz kraj, ale co do zasady publiczna służba zdrowia powinna być wolna od ideologicznych ciągot.
MEDYKU LECZ SIĘ SAM
Tym bardziej, że ciągoty te zagrażają zdrowiu i życiu pacjentów, szczególnie tych niezamożnych i z mniejszych miejscowości. Proszę sobie bowiem wyobrazić, że mieszka się na głębokiej prowincji, gdzie w promieniu dziesiątków kilometrów działa tylko jeden ośrodek zdrowia, a tam pracuje osoba, która podpisała deklarację i do tego jest jedynym lekarzem. Wyobraźmy sobie, trafia tam kobieta z ciążą zagrażającą jej życiu, która zgodnie z prawem może ją w tym wypadku usunąć. Lekarz odmawia, kobieta musi zostać przewieziona do innego miejsca. Czas często gra tu rolę. Jeśli pomoc przyjdzie za późno, może umrzeć lub w najlepszym razie stracić zdrowie. Podobnie z tymi, których nie stać, by udać się prywatnie do lekarza, którego sumienie nie przeszkadza mu wykonywać swoich obowiązków.
Zresztą nie trzeba sobie tego specjalnie wyobrażać, bo takie sytuacje zdarzały się np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie ponad 1/5 szpitalnych łóżek sponsorowana jest przez instytucje religijne. Swego czasu w jednym ze szpitali w Manchesterze w stanie New Hampshire kobiecie w 14 tygodniu ciąży, której odeszły wody, odmówiono aborcji, zmuszając ją do przeniesienia się do placówki oddalonej o ok. 100 km albo narażenia się na ryzyko zarażenia się zagrażającą jej życiu sepsą. Z kolei cztery lata temu w Phoenix ekskomunikowano osobę, która zezwoliła na aborcję krytycznie chorej matki czwórki dzieci.
Przykłady można mnożyć, tak samo jako potencjalne konsekwencje pozwolenia lekarzom, by odmawiali zabiegów medycznych ze względu na swoje przekonania. Być może rzeczywiście przyszedł czas, żeby Ministerstwo Zdrowia interweniowało w tej sprawie i zakrzyknęło (za Ewangelią św. Łukasza): Medice cura te ipsum – medyku lecz się sam.
Tomasz Walczak: Lekarze z bożej łaski
2014-05-29
18:38
Słynne słowa Kazimierza Dejmka, że „dupa jest od srania, aktor od grania”, które odnosiły się do politycznego zaangażowania aktorów, są chyba wiecznie żywe. Zmienia się tylko ich kontekst.