Chodził więc niczym eksponat muzealny i zatracał się w skompromitowanych już dawno poglądach na temat biedy i wykluczenia, które w tej partii do dziś mają się nieźle i swoimi korzeniami sięgają pierwszej dekady transformacji. Słyszeliśmy więc z jego ust żałosne brednie o patologicznych rodzicach osób niepełnosprawnych, o tym, że transfery pieniężne do osób potrzebujących pachną mordowaniem dzieci i trzymaniem ich ciał w beczkach.
Zastanawiam się, co trzeba mieć w głowie, żeby pleść takie kretynizmy. Poza ordynarną martwicą mózgu nie potrafię znaleźć innego tłumaczenia. Ona też tłumaczy formację ideową, która ma się w Polsce całkiem nieźle, a której prekursorem jest Janusz Korwin-Mikke: łączenia darwinizmu społecznego ze skrajnie konserwatywnym światopoglądem. Składają się na nią radykalnie wolnorynkowe poglądy, uznawanie, że życie społeczne to księga dżungli, w której silniejszy wygrywa ze słabszym; bieda to patologia i tylko bogaci zasługują na szacunek. Nie wiem, jak ludzie pokroju Żalka łączą to z przywiązaniem do Kościoła katolickiego, sprzeciwem wobec aborcji i eutanazji zaprawionym przekonaniem, że te dwie rzeczy to nic innego jak koszmar nazistowskich Niemiec, czyli eugenika. Jeśli życie społeczne wyglądałoby tak jak w wizjach pana posła, to nie byłoby w nim miejsca dla niepełnosprawnych. Zostaliby bowiem skazani na wymarcie jako ofiary walki o byt, w której już na starcie nie mieliby żadnych szans.
Oczywiście, tego typu poglądy powinny być dyskwalifikujące dla polityka - utrzymywanego przecież z naszych podatków - i dobrze, że enuncjacje posła Żalka spotykają się z ogromnym ostracyzmem nawet ze strony jego kolegów z tzw. zjednoczonej prawicy, którzy najwyraźniej zmusili go do przeprosin. Ci sami jednak politycy wystawiają go jako kandydata na prezydenta Białegostoku, a w kolejnych wyborach parlamentarnych dostanie zapewne biorące miejsce na listach wyborczych jako totumfacki Jarosława Gowina - szefa koalicjanta PiS, czyli partii Porozumienie. Prędko się więc z tym panem nie rozstaniemy.