Dużo mówili o korzyściach, które przyniosła nam Unia, ale niewiele na temat tego, jak wprowadzić wreszcie równowagę w relacjach pracodawca - pracownik, która to równowaga w ostatnich latach została w znaczący sposób naruszona.
Oczywiście, wcale mnie ten wybór nie dziwi, bo mówienie o trudnej sytuacji na rynku pracy to sprawa wyjątkowo niewdzięczna, zwłaszcza dla sprawujących władzę, a świętowanie okrągłej rocznicy naszej euroakcesji to raczej nastrój niezobowiązującego pikniku. Nie to, że Unii nie lubię. Owszem, bardzo mi się podoba, ale są sprawy ważne i ważniejsze. Zamiast unijnej celebracji wolałbym słuchać, co władza ma do powiedzenia w kwestiach postępującej deregulacji rynku pracy, pozbawiającej - dzięki umowom śmieciowym - coraz więcej Polaków praw pracowniczych, a co za tym idzie - poczucia jakiegokolwiek bezpieczeństwa socjalnego, czy co ma zamiar zrobić z nadal żenująco niskimi pensjami, które znacznej części naszych rodaków gwarantują co najwyżej skromną egzystencję od pierwszego do pierwszego. To sprawy najwyższej wagi, bo skutkują rosnącym rozwarstwieniem społecznym, umacniającym podział na niewielką grupę ludzi, którzy cały czas się bogacą, oraz tych, których sytuacja materialna w najlepszym razie się nie poprawia, a często pogarsza. Ale skoro myśli klasy panującej są w każdej epoce myślami panującymi, to cała Polska powinna być na unijnym pikniku, a nie domagać się ochrony praw pracowniczych.