Rozumiem, oczywiście, że władza powinna godnie się prezentować, ale jako człowiekowi, któremu do utrzymania schludnego wyglądu wystarczy mydło, pasta do zębów i dezodorant, bizantyjski przepych w KPRM wydaje się zwykłą fanaberią. Nie wiem, może okładali tam panią premier złotem, smarowali ekstraktem z kawioru z bieługi i pudrowali gwiezdnym pyłem, ale za takie pieniądze o urodę dbają rozkapryszone żony i kochanki rosyjskich oligarchów, a nie wiceszefowa rządu, która godzinami mogłaby opowiadać o cnocie pokory i umiaru PiS. Z drugiej strony, skoro Beata Szydło wybiera się do Parlamentu Europejskiego, postanowiła pewnie liznąć luksusów, na jakie będzie sobie w stanie pozwolić z unijnej pensji.
Pani premier przekonywała w wywiadzie dla radiowej Trójki, że „prawo nie zostało złamane”, ale jakoś mnie to tłumaczenie nie przekonuje. Oprócz prawa w polityce funkcjonują też bowiem standardy i dobre obyczaje. Taki poseł Andruszkiewicz (kiedyś Kukiz, dziś Wolni i Solidarni) nie ma ani prawa jazdy, ani samochodu, ale dzielnie pobiera kilometrówki sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie. Sam przekonuje, że działa zgodnie z prawem, ale trudno uznać to za dobry obyczaj. Również zgodnie z prawem ekipa rządowa obdarowywała się astronomicznymi premiami, sięgającymi – jak w przypadku ministra Błaszczaka – 82 tys. zł. I chociaż żadnego paragrafu tym rozdawnictwem nie złamano, to przecież nie takich standardów od rządzących oczekujemy.
Pokory i umiaru nie da się zapisać w prawie. A szkoda. Bo może wtedy zachłyśnięci przywilejami władzy politycy mieliby nad głową jakiś bat, który nie pozwoliłby im stracić instynktu samozachowawczego i wydawać publicznych pieniędzy na zbytki.