Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Tomasz Walczak: Janusza Piechocińskiego sny o potędze

2015-10-06 4:00

Telewizja śniadaniowa to mój ulubiony gatunek twórczości telewizyjnej. Człowiek dowiaduje się o istnieniu ważnych spraw, o których nie miał pojęcia. Wczoraj rano nasłuchałem się o niuansach męskiej depilacji, palącym problemie niepożądanych typów osobowościowych na jednym z portali społecznościowych i nowym pretendencie do fotela premiera.

Do kandydatek PO, PiS i Zjednoczonej Lewicy dołączył bowiem Janusz Piechociński, sprowadzając dobrą publicystykę Bogdana Rymanowskiego do poziomu innych audycji emitowanych o poranku. Samozwaniec ludowców ukradł, oczywiście, cały show. Trzymając się poetyki porannego pasma telewizyjnego, wzruszył do łez, kiedy najpierw potwierdził swoje ekumeniczne ciągoty, by pogodzić zwaśnione PO i PiS, stworzyć koalicję zgody narodowej, a potem dumnie ogłosił, że sam widziałby się na czele takiego koalicyjnego rządu. Powalająca skromność i imponująca ignorancja dla rzeczywistości politycznej, w której jego formacja walczy o polityczny byt, a zakopanie toporów wojennych między platformersami i pisowcami ani jednych, ani drugich nie interesuje. W zasadzie można się dziwić, że tak wierzący w swoje możliwości pojednawcze premier Piechociński nie ma planów pokojowych dla Syrii, gdzie wojna toczy się między kilkoma równie jako PO i PiS zwaśnionymi grupami. Po co mu bycie premierem RP, skoro mógłby zdobyć pokojowego Nobla? Można, oczywiście, łaskawie potraktować enuncjacje prezesa Piechocińskiego jako wysublimowaną kampanię wyborczą, w której swoim umiarkowaniem i wezwaniami do zakończenia świętej wojny polsko-polskiej kupi sobie przychylność wyborców. Niestety, nie raczył dostrzec, że tego typu narracja jest już passé i należy do słownika minionych kampanii. Szef ludowców modom się jednak nie kłania i sam dyktuje trendy. Ale przecież, kiedy ma się takie ego jak Janusz Piechociński, można wszystko. Nawet nominować się na premiera. Jest w tym jednak pewna bezczelność. Premierostwo marzy się bowiem szefowi partii, która ma na swoich listach ludzi, którymi interesuje się prokuratura lub których zatrzymuje CBA. Partii, która w powszechnej opinii jest synonimem nepotyzmu i kumoterstwa. Zanim Janusz Piechociński zacznie godzić rozbisurmanione PO i PiS, niech najpierw zrobi porządek z niecnotami z własnej formacji. Jeśli mu się to uda, ma zagwarantowane zainteresowanie telewizji śniadaniowych.

Zobacz: Sławomir Jastrzębowski: Tymczasem papież pokazuje mi stare buty

Nasi Partnerzy polecają