Mimo że Magdalena Ogórek do tej pory była niemal zupełnie nieznana, jako kandydatka praktycznie nie istniała publicznie, unikając jak ognia wystąpień publicznych i kontaktów z mediami, sondaże dawały jej 8-9 proc. Najwyraźniej już się jednak pretendentka z SLD ludziom opatrzyła, bo z najnowszego badania opinii wynika, że gotowych jest na nią zagłosować jedynie 4 proc. Polaków.
Jej uroda spowszedniała i wyborcy zaczynają zwracać uwagę na to, co mówi. A mówi niewiele i samymi banałami. Z racji nowatorskiej (i najwyraźniej samobójczej) kampanii wyborczej, opartej na tajemniczości, trudno nawet zweryfikować jej enuncjacje, bo pani Ogórek nie dała szansy, żeby ktoś ją porządnie jako kandydatkę przemaglował. Jeśli nie dasz się poznać wyborcom, to nie masz szans, żeby zdobyć ich serca. Jeśli nie stawisz czoła trudnym pytaniom, znaczy, że jesteś tchórzem i się na tak eksponowane miejsce, jak Pałac Prezydencki zwyczajnie nie nadajesz. Taki styl bycia w polityce sprawdza się co najwyżej w wypadku parlamentarnego trzeciego garnituru i najwyraźniej przynależność do niego to szczyt ambicji Magdaleny Ogórek.
W całej tej smutnej dla SLD sprawie jest coś niezwykle pocieszającego dla naszego życia publicznego - otóż sam seksapil i uroda (czy to w damskim, czy męskim wydaniu) nie zrobią z ciebie liczącego się polityka. Trzeba jeszcze coś sobą reprezentować. Po cichu liczę, że ta piękna katastrofa SLD będzie punktem zwrotnym w profesjonalizacji polskiej sceny politycznej i nikt już drogą Sojuszu nie pójdzie.
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Czytaj: Specjaliści celowo postarzają Magdalenę Ogórek, bo jest za młoda na prezydenta?