Półtora roku później francuski prezydent staje się – a może raczej powinien się stać – przestrogą dla wszystkich, którzy marzą o odsunięciu prawicy od władzy. Jego kolejne posunięcia, głęboko zanurzone w neoliberalnych dogmatach, które przecież za pochód populizmu w dużej mierze odpowiadają, zrodziły głęboki bunt społeczny. I zamiast wygaszać populistyczne wzmożenie, tylko toruje mu drogę do władzy.
Liberalizacja prawa pracy, opodatkowanie najniższych emerytur, zapowiedzi głębokich cięć w polityce społecznej Francji, likwidacja podatku od luksusu doprowadziły wielu Francuzów do białej gorączki. Poczuli, że ich własny prezydent nie jest rzecznikiem zwykłych obywateli, ale elit finansowych i biznesowych, w których interesie były wprowadzane i zapowiadane przez niego zmiany. Zwiększenie podatku paliwowego nie było najważniejsze, ale przelało czarę goryczy i zrodziło de facto klasowy – bo idący w poprzek podziałów politycznych – bunt Francuzów, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, a którym Macron nie miał nic do zaoferowania. Wyższa klasa robotnicza i niższa klasa średnia dotknięta zjawiskiem prekaryzacji – niskich dochodów połączonych z brakiem stabilności życiowej – wyszła na ulice, by wyrazić swój bezbrzeżny gniew. Dopiero płonący Paryż był dla francuskiego prezydenta na tyle otrzeźwiający, by wycofywać się z najbardziej drażliwych zmian. Najpewniej za późno.
To świetna lekcja także dla naszych liberałów, dla których program społeczno-ekonomiczny Macrona nadal jest politycznym horyzontem. Ale jego reformatorska porażka i haniebnie niskie poparcie dowodzą, że nie ma już powrotu do neoliberalnych mrzonek: niskich podatków dla najbogatszych, dalszego uelastyczniania rynku pracy, dopieszczania biznesu kosztem pracowników, kolejnych cięć w polityce społecznej. To nie tylko nie działa, ale wręcz prowadzi do wściekłości społecznej, grozi nastrojami rewolucyjnymi, a w najlepszym razie brutalnym buntem wykluczonych społecznie i ekonomicznie. Znany amerykański inwestor i multimilioner Nick Hanauer już kilka lat temu ostrzegał, że jeśli elity nie porzucą darwinizmu społecznego, który neoliberalizm produkuje, ludzie przyjdą po nie w końcu z widłami. Po Marcona już przyszli. Czy Platforma, Nowoczesna i Ryszard Petru to słyszą?