Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Hejterzy zamiast programu. Jak PO walczy o wyborców

2015-06-04 17:06

Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Jak donosi Marcin Pieńkowski z „Rzeczpospolitej” Ewa Kopacz na wyjazdowym posiedzeniu klubu PO pochwaliła się swoim kolegom parlamentarzystom, że partia najęła 50 internetowych hejterów i zamierza odzyskać dla Platformy internet. Tyle, że cały internet pęka ze śmiechu.

Jednym z wniosków po przegranych wyborach prezydenckich jest to, że Platforma nie potrafi odnaleźć się w sieci. To tam, a nie za pomocą tradycyjnych mediów, opinie na politykę wyrabia sobie wielu młodych ludzi. Brak skuteczności w tym medium skutkuje potem wędrówką głosów młodych do takich bytów politycznych jak Korwin-Mikke, Kukiz czy, o dziwo, PiS, które lepiej czują, jak się tam ze swoim przekazem przebić.

Platforma pod wodzą Ewy Kopacz najwyraźniej pozazdrościła sukcesów i zaordynowała rekonkwistę internetu za pomocą narzędzia, którego skuteczność sprawdził w boju sam Władimir Putin – zawodowych trolli internetowych, którzy buszują po serwisach społecznościowych i forach, szczując na przeciwnika. Pewnie to samo robią inne partie w Polsce, ale tylko Platforma powiedziała o tym głośno. Niby na forum partyjnym, ale za to forum na tyle licznym, żeby ktoś doniósł mediom. Straszna amatorszczyzna, bo profesjonaliści takie tanie chwyty stosują po cichu.

Źle to zresztą świadczy o samej Platformie. Po pierwsze, nie ma na tyle żelaznego elektoratu, ocierającego się o fanatyzm, co choćby Korwin czy PiS, żeby ten sam z siebie, za darmo, zasypywał internet polityczną nienawiścią. Inna sprawa, że jak się nie ma wyznawców, to do roboty trzeba zaprząc swoich działaczy, ale z aktywem partyjnym w PO też raczej krucho. Pokazała to kampania prezydencka, w czasie której działacze platformerskiej młodzieżówki dzielnie walczyli o dusze internautów, ale za pomocą gotowych przekazów z centrali, co bezlitośni użytkownicy szybko wytknęli.

I nawet byłoby to wszystko zabawne, gdy nie fakt, że tych hejterów PO zatrudnia z budżetowej subwencji. W papierach wpisze się doradztwo marketingowe i nikt się nie zorientuje o co chodzi. Z korzyścią dla Platformy i polskiej polityki byłoby jednak to, żeby pieniądze, które łoży ona na zaśmiecanie internetu, wydała na tworzenie dobrego programu politycznego. Niby PO ma jakieś zaplecze eksperckie, ale nie potrafi ono wypocić z siebie żadnych sensownych propozycji, którymi można by nie tylko poprawić te rzeczy, które w Polsce źle działają, ale też zdobyć tym serca wyborców. Rządząca partia idzie jednak na łatwiznę i wygląda na to, że na jesieni przyjdzie jej za nią drogo zapłacić.