Tomasz Walczak

i

Autor: Piotr Grzybowski Tomasz Walczak

Tomasz Walczak: Gra z Brukselą czy rosyjska ruletka?

2019-01-05 5:00

W przyszłym tygodniu zawita do Warszawy Matteo Salvini, wicepremier Włoch, lider współrządzącej Ligi Północnej. Nie byłoby w tym nic ciekawego – ot, kolejna oficjalna wizyta władzy unijnego kraju – gdyby nie to, że ma się tu pojawić z misją namówienia Jarosława Kaczyńskiego do sojuszu w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego. I znów – nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że Liga Północna to ugrupowanie o skrajnie prawicowym obliczu, populistyczne i eurosceptyczne.

Salviniemu marzy się szeroki front przeciw europejskiemu establishmentowi, do którego chciałby włączyć nie tylko PiS, ale także chcących wyprowadzić z Unii Europejskiej swoje kraje Marine Le Pen i Geerta Wildersa. Czy PiS da się w ten sojusz wciągnąć? Mam nadzieję, że nie. Salvini, Le Pen i Wilders to siły dążące do znaczącego osłabienia Wspólnoty, ale ponieważ psioczą na Brukselę, mogą wydać się PiS wygodnymi partnerami do szachowania unijnych instytucji. I nawet politycy PiS coś przebąkują, że warto z Salvinim rozmawiać, bo Unia potrzebuje zmiany.

Owszem, potrzebuje – staje się coraz mniej sterownym organizmem, który wymaga kuracji, ale straszenie wychodzeniem z UE, podważaniem podstawowych zasad, na których jest ona oparta i podpalanie jej w imię politycznych gierek wewnątrz swoich krajów, Wspólnoty nie uzdrowi. Jasne, można by te konszachty z europejskimi populistami potraktować jako instrument wpływu na niekorzystne z polskiego punktu widzenia propozycje reform unijnych. Taką grę na dwóch fortepianach – prowadzimy rozmowy z europejskim mainstreamem, ale używamy populistycznego straszaka. Jakoś bym to zrozumiał. Problem polega jednak na tym, że PiS gra na jednym fortepianie. I to w dodatku mocno rozstrojonym. Nie bierze bowiem udziału w dyskusjach o przyszłości Unii, bo albo tego nie chce, albo nikt go przy stole nie chce. Nasz rząd nie ma też do czego na tym stole rozmów położyć. Gardłuje dużo o Europie ojczyzn, ale nie potrafi wytłumaczyć, co to oznacza i jak miałoby pomóc zmienić się w UE. Trzyma za to z eurosceptykami w rodzaju Orbana.

Rozumiem, że liczy – co wielokrotnie podkreślał – iż po wyborach do PE eurosceptyczne siły przejmą władzę w UE i dadzą wreszcie spokój rządowi PiS. To jednak mało prawdopodobne, a poza tym te siły – wspomniani Salvini, Le Pen, Wilders – w większości przypadków – chcą działać wyraźnie wbrew polskiej racji stanu. Radziłbym więc Jarosławowi Kaczyńskiemu ostrożność w dobieraniu sobie politycznych sojuszników, bo beztroska gra z Brukselą może się dla Polski zakończyć zabawą w rosyjską ruletkę.