Odkąd abp Michalik użył określenia „ideologia gender” jako wytrycha do zrozumienia zjawiska pedofilii w Kościele, zrobiło ono niesamowitą furorę wśród konserwatywnie nastawionej części naszego społeczeństwa. Każdy dzień przynosi nowe definicje i hasło zapełnia się nową treścią. Słyszę więc, że „ideologia gender” to nowy totalitaryzm (bp Ryczan) gorszy od marksizmu, bo ten „nie wnikał aż tak głęboko w naturę człowieka” (abp Hoser), że promuje cywilizację śmierci (bp Mazur) i last but not least (to już abp Jędraszewski) „prowadzi [ona] do śmierci danej cywilizacji. Za jakiś czas (...) nieliczni biali będą pokazywani innym rasom ludzkim tu, na terenie Europy, tak jak Indianie są pokazywani w Stanach Zjednoczonych w rezerwatach”.
Nie wiem, czy hierarchowie udają , czy naprawdę nie rozumieją, o czym mówią. Ile bowiem razy trzeba powtarzać, że osławiona „ideologia gender” to nic innego jako nauka społeczna, która bada to, w jaki sposób płci przypisuje się różnego rodzaju role społeczne. Że rozróżnia ona płeć biologiczną i kulturową, nie kwestionuje faktu istnienia kobiet i mężczyzn, a docieka jedynie, w jaki sposób dana kultura określa, co znaczy być mężczyzną i kobietą. Doprawdy nie rozumiem, jak grono badaczy zza swoich biurek może nam szykować Holocaust białego człowieka. W jaki sposób ich spekulacje mogą wpłynąć na wymarcie cywilizacji chrześcijańskiej. Sporo rozumiem z tego świata, ale nie mogę pojąć jak pewna profesor UKSW wykoncypowała sobie, że gender zachęca, żeby kilka razy w życiu zmieniać płeć. To doprawdy karkołomna teza.
Rozumiem, że wojna, którą gender wydał Kościół, a w którą włączyły się środowiska konserwatywne, to potrzeba mobilizacji w postaci wspólnego groźnego wroga. (Choć może już zastanawiać po co tak pacyfistycznej religii, jaką jest chrześcijaństwo, jacyś wrogowie). Rozumiem też, że szukanie przyczyn niskiego przyrostu naturalnego właśnie w gender to pójście na skróty. Przecież uświadomienie sobie, ze zmniejszająca się liczba urodzin wynika przede wszystkim z warunków ekonomicznych, wymaga jednak jakiegoś procesy myślowego, minimalnej wiedzy o współczesnym świecie. O ile łatwiej tkwić w intelektualnej gnuśności, szukając oparcia w spiskowych teoriach dziejów, niż zastanowić się, jak rozwiązać źródła problemu starzejącego się społeczeństwa. Łatwiej walczyć z wyimaginowanymi wrogami niż przygotować drobiazgowy program naprawczy.
W Polsce zawsze prościej było poruszać się w sferze emocji niż pracy organicznej i Kościół oraz jego okolice doskonale się w tę naszą narodową tradycję wpisują. Mimo wszystko szkoda, że hierarchowie, którzy aspirują do odgrywania znaczącej roli społecznej, nie chcą włączyć się w debatę nad realnymi problemami, a preferują tematy zastępcze. Ale może po prostu z tego świata rozumieją jeszcze mniej, niż wynika to z ich wiedzy na temat gender.