Tomasz Walczak

i

Autor: super express

Tomasz Walczak: Francja szuka w Syrii dumy, a Hollande poparcia

2013-09-03 20:16

W sprawie interwencji karnej w Syrii świat stanął na głowie. Stany Zjednoczone, które do tej pory robiły za czołowego światowego żandarma, trochę odpuściły. Barack Obama czeka na zgodę Kongresu na ostrzelanie Baszara Al-Assada za użycie przez niego broni chemicznej. Nieoczekiwanie za awangardę światowych sił porządkowych robi dziś prezydent Francji François Holland, który pogania Amerykę, aby jak najszybciej uderzyć. Na naszych oczach tworzy się dość egzotyczna koalicja.

Jak na przedstawiciela francuskiej lewicy Hollande działa cokolwiek niestandardowo. W końcu tamtejsi socjaliści to jedno z najbardziej antyamerykańskich środowisk w tym jednym z najbardziej antyamerykańskich krajów w Europie Zachodniej.  Jeszcze kilka lat temu przed interwencją w Iraku ówczesny prawicowy prezydent Francji Jacques Chirac ostro krytykował amerykański imperializm i sojuszników Waszyngtonu, którzy spieszyli się, by obalić Saddama Husajna. Kazał też szukać rozwiązań w ONZ. Dziś nad Sekwaną nikt się już na ONZ nie ogląda. Rządzący politycy zapomnieli też najwyraźniej o swoich międzynarodowych antypatiach.

Nie ma się jednak co dziwić. Hollande jako prezydent cieszy się wśród społeczeństwa wyjątkowo niskim poparciem. Zapowiadana przez niego odnowa Francji nie powiodła się. Polityka wewnętrzna prezydenta to niekończące się pasmo porażek i najwyraźniej trzeba szukać sukcesów na arenie międzynarodowej. Hollande wiele się pewnie nauczył od Margaret Thatcher, która, kiedy jej słupki poparcia w wyniku niepopularnych reform zaczęły spadać na łeb na szyję, ruszyła na wojnę z Argentyną o zapomniane przez Boga i ludzi Falklandy. Społeczna mobilizacja, poczucie dumy narodowej po wygranej sprawiły, że Brytyjczycy znów uwierzyli, że Żelazna Dama to najlepsze, co się mogło im przydarzyć. Dziś ten sukces chce powtórzyć Hollande, a Syria spadła mu jak manna z nieba.

Zresztą ten kraj to doskonałe miejsce do tego typu gry. W końcu to dawna francuska kolonia, więc granie pierwszych skrzypiec w jej sprawie to jakaś forma powrotu do dawnej chwały, kiedy Francja jeszcze coś na świecie znaczyła. Choć dawno już nie jest pępkiem świata, to ciągoty imperialne dalej we Francuzach się odzywają. Na tym właśnie chce wygrywać Hollande.

Szkoda tylko, że mało kto nad Sekwaną pamięta dziś, że ziarna dzisiejszego konfliktu w Syrii zasiała kolonialna administracja francuska. Kiedy nie radziła sobie z wzrastającym nacjonalizmem arabskim w latach 20. XX w., kiedy przeciwko Paryżowi wybuchło nawet powstanie sunnickie, Francuzi zaczęli rozgrywać podziały religijne i etniczne na podległym sobie obszarze. To właśnie Francuzi wynieśli do władzy marginalizowaną przez wieki alawicką mniejszość, z której wywodzi się Al-Assad. To ona przez większą część XX w. zaprowadzała swoje rządy terroru w Syrii i to przeciwko niej walczą dziś różnej maści rebelianci.

Jeśli i tym razem Hollande będzie działał na Bliskim Wschodzie równie niefrasobliwie jak jego poprzednicy, to w tym i tak już pogrążonym w chaosie kraju, sytuacja stanie się jeszcze bardziej niemożliwa do rozwiązania. Niestety, kiedy idzie się na wojnę z motywacjami przyświecającymi francuskiemu prezydentowi, niczego dobrego nie należy się spodziewać.