Tusk czyni skądinąd słusznie, bo buńczuczne zapowiedzi Protasiewicza to marzenia ściętej głowy. Na najwyższe unijne stanowiska trafiają bowiem raczej postaci bezbarwne. Przykładem sam Barroso, który niespecjalnie się jako premier Portugalii wychylał.
Tak samo rzecz ma się z przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem Van Rompuyem czy szefową unijnej dyplomacji Catherine Ashton. To symbole braku charyzmy i politycznej niezależności. A cokolwiek byśmy tu, w Polsce, o Tusku mówili, to w Europie ma on opinię polityka aktywnego i charyzmatycznego, a na kogoś takiego nie zgodzą się liderzy krajów UE. Tak jak nie zgodzili się na Tony'ego Blaira, który przymierzał się do objęcia stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej. Woleli nijakiego Van Rompuya.
Warto o tym pamiętać, kiedy znów ktoś z ekipy rządzącej będzie nas próbował przekonać, że przed politykami PO świat rozkłada czerwone dywany i zaprasza na najwyższe międzynarodowe stanowiska. Być może dobrze to brzmi jako slogan wyborczy przed kampanią do europarlamentu, ale z rzeczywistością ma to tyle wspólnego, co nic.