Tomasz Walczak: Europa znów pokaże swoją słabość

2014-07-23 15:48

Jutro Komisja Europejska, w następstwie zestrzelenia malezyjskiego boeinga przez rosyjskich najemników grasujących po wschodniej Ukrainie, ma przedstawić konkretne propozycje sankcji wobec Rosji. Nie ma jednak co liczyć, że UE rzuci Putina na kolana.

Wśród wielu unijnych przywódców, mimo miesięcy konfliktu na Ukrainie panuje naiwna wiara, że agresję Putina na wschodzie tego kraju można jeszcze powstrzymać dialogiem i przemawianiem do rozsądku rosyjskiemu przywódcy. Niestety, nie zmienia tego tragiczna śmierć prawie 300 pasażerów lotu z Amsterdamu do Kuala Lumpur, którzy padli ofiarą rosyjskich sił. Już pierwsze reakcje części liderów wskazują na to, że ani zestrzelenie samolotu, ani sposób, w jaki kontrolowane przez Kreml oddziału militarne potraktowały zwłoki i miejsce katastrofy, nie otworzyły oczu na rzeczywistość.

Co prawda wściekają się premierzy Holandii i Wielkiej Brytanii, ale ci nie bardzo mają wyjście – w końcu ich obywatele to największa grupa ofiar. Grożą daleko idącymi i bolesnymi sankcjami wobec Rosji, Putina i jego najbliższego otoczenia. Nie ma się co jednak spodziewać, że zrealizują swoje groźby. Wprowadzenie ich w życie uzależniają bowiem od dobrej woli rosyjskiego prezydenta przy badaniu przyczyn katastrofy samolotu pasażerskiego. Sama Unia co prawda gotowa jest wprowadzić sankcje na całe sektory rosyjskiej gospodarki, ale np. jeśli chodzi o handel bronią z Rosją, miałyby one dotyczyć tylko nowo zawieranych kontraktów.

Symboliczna sprawa francuskich Mistrali, nie zostanie w ten sposób rozwiązana. Przypomnijmy, że te okręty Rosja postanowiła kupić, ponieważ w czasie wojny w Gruzji w 2008 roku okazało się, że jej armia jest za mało mobilna. Francja z kolei liczy pieniądze – kontrakt ma być wart ponad miliard euro i francuski prezydent nie zamierza tą kwotą wzgardzić. Padają już retoryczne pytania, czy Paryż da się kupić za tę marną skądinąd kwotę.

Co więcej, z zapowiedzi unijnych przywódców wynika, że mają to być sankcje inteligentne, czyli takie, które mogą być problemem dla Moskwy, ale niezbyt kosztowne dla samej Unii. Problem polega jednak na tym, że jedyne skuteczne wobec Putina sankcje to takie, za które niestety trzeba zapłacić. Wątpię, żeby Wielka Brytania spełniła swoje zapowiedzi zamrożenia aktywów rosyjskich oligarchów, którzy chętnie na Wyspy swój majątek zwożą. Nie na darmo zresztą panuje opinia, że to w Londynie, a nie w Moskwie bije serce rosyjskiej korupcji. Brytyjska stolica jest po prostu największą dla rosyjskich bogaczy pralnią brudnych pieniędzy, na których obsłudze zarabia się krocie.

Jest jeszcze jedno – Unia po raz kolejny nie zamierza wyciągać przeciwko Putinowi najcięższych armat, które zachowuje na dalszą eskalację konfliktu. Może zastanawiać, co by musiało się stać, żeby Europa Zachodnia w końcu uznała, że dopuszczalne granice zostały przez Kreml przekroczone. Skoro nie jest to zabójstwo 300 niewinnych cywilów, w większości obywateli sytej Europy Zachodniej, to co? Bomby zrzucone na Berlin czy Paryż? Rekiety z ładunkiem broni jądrowej wystrzelone w kierunku jednej z europejskich stolic? Wygląda na to, że Putinowi znów, jak w przypadku Krymu, wszystko ujdzie na sucho, a Zachód po raz kolejny pokaże, że umocni swoją pozycję jako outsidera geopolityki.