Stanowisko rządu w tej sprawie dość jasno wyraził Donald Tusk. Nazwał ostatnio ekspertów z tzw. komisji Macierewicza kabaretem, który nie śmieszy. Przynajmniej jego. To była odpowiedź na pytanie, czy warto z tymi ludźmi rozmawiać. Prof. Smolar także to odradza. "Jak można stwarzać wrażenie, że to są równe strony [eksperci Laska i Macierewicza, przyp. aut.]?" Zachęcał też prof. Kleibera by, jako szef PAN stwierdził, gdzie jest nauka, a gdzie szalbierstwo. Ale czemu opinia publiczna sama nie miałaby tego osądzić, obserwując rzeczoną debatę?
Owszem, ludzie, którzy w parlamentarnym zespole Macierewicza, organie , nie oszukujmy się, czysto politycznym, działają, mają niewielkie pojęcie o badaniu katastrof lotniczych. Są dobrymi specjalistami w różnych dziedzinach, ale na tej specyficznej sferze średnio się wyznają. Potwierdzają to zresztą ich zeznania w prokuraturze, z których wynika, że pasjonują się lotnictwem, ale zawodowo niewiele z nim mieli wspólnego. A więc raczej hobbyści, a nie spece i nie ma w tej kwestii wątpliwości.
Problem polega jednak na tym, że ci hobbyści i kabareciarze stworzyli podwaliny pod smoleńską wersję wydarzeń, która przemawia do wcale nie małej grupy naszego społeczeństwa. Grupy, która jest albo stuprocentowo przekonana, albo przychyla się do wersji, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Według jednego z sondaży to nawet 1/3 Polaków. A więc ta 1/3 najwyraźniej nie podważa ich kompetencji do wyrażania swoich eksperckich sądów.
Wiara w kompetencje Wiesława Biniendy, Kazimierza Nowaczyka czy Grzegorza Szuladzińskiego nie wzięła się znikąd. To efekt tego, że od dłuższego czasu opowiadają swoje wersje wydarzeń bez żadnej konfrontacji z ekspertami w dziedzinie wypadków lotniczych. Swoje referaty wygłaszają w gronie zwolenników teorii spiskowych, poklepywani są po plecach przez prawicowych publicystów i zagłaskiwani przez polityków PiS.
Debata w PAN byłaby więc szansą, żeby ich twierdzeniom dali odpór ci, którzy w mediach mówią, że żadnego wybuchu w Smoleńsku nie było. Był za to nieszczęśliwy wypadek i potrafią przekonująco o tym powiedzieć. Bredzą? Udowodnijcie to! To nieśmieszeni kabareciarze? Obnażcie czerstwość ich dowcipów. Pokażcie - siłą argumentów - że to nic niewarci pasjonaci, którzy lepiej niech się zajmą sklejaniem modeli, a nie ogłupianiem ludzi. Dzięki temu, być może, uda się wyrwać przynajmniej część Polaków z obłędu teorii o wybuchach, rosyjskich spiskach i polskich sługusach Kremla. Trzeba jednak siąść do rozmowy, a nie z góry ją wykluczać i uparcie pozostawać przy tym nieznośnym status quo, gdzie jasno wytyczona jest linia między zdrajcami (tymi od Laska) i oszołomami (tymi od Macierewicza).