Tomasz Walczak: Dziecko rozumie to, czego nie zrozumiał Sikorski

2014-10-22 18:15

Przyzwyczailiśmy się, że politycy potrafią chlapnąć coś bez większego namysłu. Często te kompromitujące wypowiedzi komentujemy, oburzamy się lub zaśmiewamy się do rozpuku. Ale ostatnie perypetie Radosława Sikorskiego kompromitują nie tylko jego, ale także nasz kraj.

Sikorski przyzwyczaił nas do wypowiedzi równie niemądrych, co szkodliwych. Kto śledzi Twittera pana marszałka, wie, o czym mowa. W grudniu zeszłego roku po peregrynacjach Jarosława Kaczyńskiego na rozpaloną żarem rewolucyjnym Ukrainę napisał coś takiego: „Oczekuję od polityków PiS deklaracji ile polskich miliardów chcą wpompować w skorumpowaną gospodarkę Ukrainy, aby przekupić prezydenta Janukowycza”. Odczytano te słowa jako dystansowanie się do słusznego buntu ukraińskiego społeczeństwa. Sikorski musiał się z tego gęsto tłumaczyć i wyjaśniać, jaką tak naprawdę mamy politykę zagraniczną wobec naszego wschodniego sąsiada. Jakiś czas potem tłumaczył, że Twitter to skuteczne narzędzie nowoczesnej dyplomacji, a MSZ pod jego kierownictwem „nowoczesności ignorować nie będzie”. Cóż, za pęd do innowacyjności, nie można go krytykować, ale każde, nawet najlepsze narzędzie, może zostać szkodliwie użyte. Czego już Sikorski chyba nie zrozumiał.

Gorzej, że twitterowe ekscesy Sikorskiego to nie największy problem. Marszałek ma jeszcze do dyspozycji wywiady prasowe. Nie ma oporów, żeby je wykorzystywać i na tym polu udowadnia, że zbyt często mówi to, co mu ślina na język przyniesie. Ostatnie opowieści o niemoralnej propozycji, którą miał złożyć Putin Tuskowi – wspólnego rozbioru Ukrainy – tego niestety dowodzą.

Jak na kompetentnego dyplomatę, na jakiego się w ostatnich latach kreował, tego typu wypowiedzi wypadają wyjątkowo kompromitująco. Wydaje się, że Sikorski po prostu nie docenia wagi wypowiadanych słów. Nie odebrał też prostej przedszkolnej nauki, że „pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika”. Coś, co zdaje się rozumieć każde dziecko, wyjątkowo nie trafia do przekonania byłego szefa MSZ. Beztrosko więc opowiada – przynajmniej jak sam przyznał w złożonej samokrytyce – zasłyszane plotki, co jeszcze bardziej go pogrąża. Podnoszenie plotki do rangi faktów o ogromnym znaczeniu międzynarodowym, mówiąc delikatnie, nie przystoi osobie, która przez siedem lat kierowała polską dyplomacją, a dziś sprawuje eksponowaną funkcję marszałka Sejmu.

Jeśli nawet Putin proponował Tuskowi podzielenie się ziemiami Ukrainy, to jeśli ten fakt nie stał się informacją publiczną w 2008 roku, to dla interesu Polski lepiej by było jeśli pozostałby tajemnicą kręgów władzy, którą te podzieliły się co najwyżej z sojusznikami. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że Putin sondował nastawienie Polski wobec Ukrainy, ale opowiadanie o tym dziś staje się bajaniem niepoważnego kraju. Jeszcze gorzej, że kreator polskiej polityki zagranicznej przyznaje potem, że to wszystko jego przywidzenia. Jakie świadectwo wystawia to naszemu krajowi?