Tomasz Walczak: Donald Tusk – przyjaciel podatków

2014-05-06 4:39

Premier nie krowa, poglądy zmienia. Ostatnio przyznał się, że inaczej niż kiedyś myśli o podatkach – kiedyś chciał je obniżać, a dziś tego robić nie będzie. Dotarło bowiem do niego, że jeśli chce się spełnić słuszne skądinąd oczekiwania społeczeństwa w kwestii sprawnie funkcjonujących usług publicznych – choćby służby zdrowia czy edukacji – państwo musi w nie zainwestować, a nie da się tego zrobić bez pieniędzy w budżecie.

Zgoda, panie premierze. Ja, w przeciwieństwie do wielu ekonomistów, ale także zwykłych obywateli, którzy przyjęli ich nauki za swoje, nie jestem przeciwnikiem podatków. Wiem doskonale, że jeżeli chcemy, by państwo zapewniło nam godną opiekę zdrowotną, dobrą edukację, a także prawdziwą politykę społeczną nastawioną na wyrównywanie szans, a nie rejterowanie z tego pola i pogłębianie nierówności społecznych, podatki muszą być.

 

Mnie do tego pan, panie premierze, nie musi przekonywać. Gorzej z innymi Polakami. A zresztą ich niechęci do podatków trudno się dziwić. Płacą je, bo muszą, ale nie widzą, żeby te podatki do nich wracały. Widzą za to niekończące się kolejki do lekarzy, brak żłobków, niedobór przedszkoli. Nie widzą, żeby państwo ich wystarczająco wspierało, kiedy przestają sobie radzić z rzeczywistością.

 

Widzą za to ogromne marnotrawienie ich podatków czy mniejsze lub większe defraudacje, których dokonuje klasa polityczna, zwłaszcza ludzi z pańskiej partii, panie premierze, która od siedmiu lat rządzi w Polsce i kasę państwa uznała za źródło kieszonkowego. Wystarczy przypomnieć ministrów, którzy, choć jeżdżą rządowymi limuzynami, pobierają dodatki na przejazdy prywatnymi samochodami. A przecież przykładów takich przekręcików jest mnóstwo. Kiedy człowiek o nich czyta, od razu krew go zalewa, bo widzi, że podatki nie są dla obywateli, ale dla znajomych królika.

 

W takiej sytuacji trudno wyobrazić sobie, żeby Polacy mieli wzorem Szwedów wyrażać niezadowolenie z faktu, że ich rząd obniżył podatki. Tam wiedzą, czemu one służą i widzą, że politycy są tak wyćwiczeni, że po publiczne nie wyciągają ręki.

 

I jeszcze jedno. Zwykły człowiek nie ma szans uciec przed podatkami, ale już firmy robią to nieustannie. Ucieczki do rajów podatkowych to tylko wierzchołek góry lodowej tzw. optymalizacji podatkowej, która sprawia, że wiele koncernów odprowadza śmiesznie małe pieniądze do fiskusa. Jaką obfitością mógłby się wypełnić nasz budżet, gdyby rząd znalazł wreszcie metodę na podatkowych cwaniaków. Skoro pan, panie premierze, stał się takim przyjacielem podatków, to może czas, żeby i tam, a nie tylko kieszeniach Polaków, szukać pieniędzy?