Żyjemy w kraju, w którym nadal marnie się zarabia, umowy śmieciowe są smutną rzeczywistością, mobbing jest na porządku dziennym, stosunki folwarczne w miejscu pracy powszechne, kodeks pracy nieprzestrzegany, a związki zawodowe, które z tym wszystkim powinny walczyć i wprowadzać równowagę między kapitałem a pracą, w rozsypce. Tymczasem Piotr Duda uważa, że nie kwestie ekonomiczne, ale perypetie Zofii Klepackiej i jej heroiczna walka z „lobby homoseksualnym” są większym problemem.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że spory kulturowe to wojna zastępcza. Kiedyś osią sporów politycznych były kwestie ekonomiczne i napięcie między pracodawcami a pracownikami, ale odkąd na przełomie lat 80. i 90. od prawa do lewa uznano neoliberalny konsensus, społeczna para poszła w konflikt światopoglądowy. Oczywiście ma on swoje niebagatelne znaczenie, ale zdecydowanie przyćmił walkę pracowników najemnych o własne interesy i jest ochoczo przywoływany przez polityków różnej maści, którzy nie mają im nic do zaproponowania. Chętniej za to wywołują emocje dotyczące roli Kościoła w społeczeństwie czy praw mniejszości. Jest to więc swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa wobec buntu społecznego niezadowolonych ze swojej sytuacji materialnej.
Piszę to wszystko, żeby przypomnieć Piotrowi Dudzie, że jako szef związku zawodowego ma przede wszystkim zobowiązania wobec ludzi pracy, a jego zaangażowanie w spory ideologiczne sprawia, że pracownicy tracą rzecznika swoich interesów. Nie pomaga to też samemu ruchowi związkowemu, który traci swoją – i tak już małą w naszym kraju – wiarygodność. Kiedy nie idzie bowiem w poprzek podziałów partyjnych i opowiada się wyraźnie po jednej stronie sporu, trudno, by Polacy, z natury wobec partii politycznych sceptyczni, wierzyli, że związkowcy są w stanie dla nich coś załatwić. Zamiast więc zajmować się obroną homofobów, weźcie się w końcu za obronę pracowników.