Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Czy prawica marzy o patriotycznym socrealizmie?

2015-04-21 18:58

Skandaliczna wypowiedź szefa FBI na temat polskiej odpowiedzialności za Holokaust okazała się dla polskiej prawicy samospełniającą się przepowiednią. Od dawna mówili przecież, że tzw. „pedagogika wstydu” skończy się w końcu tym, że Polaków wrzuci ktoś do jednego worka z hitlerowskimi Niemcami. Ostrzegali, że kręcenie filmów rozliczających się z polską historią i naszymi relacjami z Żydami w czasie II wojny światowej sprawi, że świat zobaczy w nas jedynie antysemitów, a nie bohaterów.

Takie filmy jak „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego czy „Ida” Pawła Pawlikowskiego szybko okrzyknięto dziełami z gruntu antypolskimi. Jeden bezpośrednio odnosił się do pogromów Żydów w czasie II wojny światowej i w brutalny sposób rozliczał się z polskim antysemityzmem, który, jak wiadomo, nie był zjawiskiem w polskim społeczeństwie nieobecnym. Film Pawlikowskiego temat mordu na Żydach jest co prawda wątkiem drugo- albo trzeciorzędnym. Samo to, że się pojawił wystarczyło, żeby odsądzać go od czci i wiary.

Kiedy czytałem publicystyczną krucjatę przeciwko tym filmom, miałem wrażenie, że prawica w ogóle by powstawania takich filmów zabroniła, bo godzą w dumę narodową i zakłamują jakoby historię. Owszem, szczególnie niezbyt udane „Pokłosie” było jak uderzenie obuchem i wytrącało wielu z samozadowolenia. Można dyskutować, czy Pasikowski się nie zagalopował, czy nie naciągał faktów do swojej wizji artystycznej. Czy nie stworzył dzieła nazbyt niesprawiedliwego wobec Polaków i ich postaw w czasie II wojny światowej? Być może. Ale taka jest rola sztuki by szokować i zmuszać do przemyśleń, nawet jeśli robi się to w dość siermiężnym stylu Pawlikowskiego.

Prawica zbyt często ma jednak do sztuki, zwłaszcza filmowej, zbyt leninowskie podejście. Uznaje, że to najważniejsza ze sztuk, która nie ma prezentować pewnych wycinków rzeczywistości, by mówić o rzeczach ważnych, ale by samymi być rzeczywistością, która w totalny i nazbyt uproszczony sposób ujmuje sprawy bardzo skomplikowane. Mam wrażenie, że dla prawicowych publicystów każdy film musi być jak naukowa książka historyczna, która ma wyczerpywać temat.
Więcej, czasami wydaje mi się, że najgoręcej przyjmowaliby dzieła w duchu stalinowskiego socrealizmu. Tam wielkie problemy przepuszczone były przez totalną ideologię. Opowieść służyła tylko temu, by przedstawić komunistycznych bohaterów jako niezłomnych wyznawców marksizmu-leninizmu, którzy są gotowi wyrzec się wszystkiego, by służyć sprawie. W tym duchu powstawały tuż po drugiej wojnie światowej liczne propagandowe filmy wojenne, w których krasnoarmiejcy z imieniem Stalina na ustach parli na faszystów. Armia Czerwona zawsze była nieskazitelna, żołnierze bohaterscy, a dowódcy nieomylni. Związek Radziecki był czystym dobrem, a III Rzesza wcieleniem zła. Ani słowa o podbijaniu kolejnych narodów, zero słowa o bestialstwie czerwonoarmistów i gwałtach na ludności cywilnej. Dla historyka kina to nawet ciekawe filmy, ale dla współczesnego widza to zwykłe szmiry.

Czy czegoś takiego chciałaby prawica? Czy chciałaby jedynie takich jednowymiarowych fabuł, w których jakiekolwiek wspomnienia o ludzkich niedoskonałościach nie miałyby prawa istnieć? Nie sugeruję, że nie powinny powstawać filmy o bohaterskich Polakach z czasów II wojny światowej. Powinny. To fantastyczne historie, które domagają się opowiedzenia. Ale nie w duchu socrealizmu.