Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Tomasz Walczak: Czy krótszy dzień pracy to mrzonka?

2018-05-08 6:51

Partia Razem ogłosiła zbiórkę podpisów pod projektem ustawy wprowadzającej krótszy tydzień pracy. Według pomysłów tej lewicowej formacji mielibyśmy pracować nie 40, ale 35 godzin tygodniowo. Czyli siedem godzin dziennie. Razem przekonuje, że naszą gospodarkę stać na to, żeby Polacy nie musieli spędzać tak dużo czasu w pracy, i przyszła pora, żebyśmy mieli także czas na inne aktywności niż sama praca. Czy to zwykłe lewackie fanaberie czy coś, co da się zrobić?

Już dawno temu amerykański pisarz i noblista William Faulkner zauważył, że "nie można jeść ani pić przez osiem godzin dziennie, ani kochać się przez osiem godzin dziennie. Przez osiem godzin można tylko pracować. W ten sposób człowiek unieszczęśliwia siebie i innych". Kiedy to mówił, ośmiogodzinny dzień pracy stawał się dopiero standardem zachodnich społeczeństw, wywalczonym ogromnym wysiłkiem ruchu robotniczego. W tym roku razem z setną rocznicą odzyskania niepodległości mija nam równie okrągła rocznica wprowadzenia tego standardu w naszym kraju. Polska gospodarka w niczym nie przypomina już tej z okresu międzywojnia ani nawet z okresu PRL - opartej na sile roboczej, urabiającej sobie ręce po łokcie w fabrykach i nadrabiającej stracone lata rewolucji przemysłowej. I jest to jakiś argument za tym, że w nowoczesnym świecie rozwiązania społeczne sprzed ponad wieku czas najwyższy zmienić.

Z drugiej strony jesteśmy przekonywani, że Polska jest krajem na dorobku i żeby gonić bogaty Zachód, musimy pracować więcej i bardziej intensywnie. Czy na pewno? Model naszej gospodarki, który przyjęliśmy po upadku komunizmu, jest już na wyczerpaniu i zbliżamy się do momentu, kiedy osiągniemy pułap rozwoju nie do przekroczenia. Ekonomiści nazywają to pułapką średniego rozwoju. Czy będziemy pracować po 70 godzin tygodniowo, czy raptem 35, nie będzie miało większego znaczenia. To po pierwsze. Po drugie, nowoczesne modele zarządzania coraz lepiej rozumieją coś, czego nie rozumie polska szkoła biznesu - że pracownik wypoczęty i zrelaksowany to pracownik bardziej wydajny. Mówiąc po ludzku, z niewolnika nie ma pracownika. Wydaje się więc, że krótsza praca może się okazać dla gospodarki impulsem rozwojowym. 35 godzin tygodniowo? Czemu nie.

Jedyną moją wątpliwość budzi to, czy w kraju ludzi spędzających w pracy niemal najwięcej czasu na świecie, w którym mało kto respektuje ośmiogodzinny dzień pracy, walka o krótszą pracę ma sens. Może pierwszym krokiem powinno być to, żeby od pracodawców wyegzekwować przestrzeganie obowiązującego prawa, a nie tworzyć nowe?

PRZECZYTAJ TAKŻE: Jak wrócić do pracy po urlopie?