Jasne, państwowe firmy to pokusa, by wykorzystywać je jako formę wsparcia dla klientów partii politycznych. Tak było zawsze i niezależnie od państwa. Pytanie tylko, czy duży udział Skarbu Państwa w sektorze bankowym to takie znowu wielkie zło? Raczej nie. Tym bardziej że niespodziewanie branża bankowa urosła nam do niespotykanych wcześniej rozmiarów i jej kondycja wpływa na całą gospodarkę. Do czego może prowadzić załamanie na rynku bankowym, pokazał już kryzys finansowy z 2008 r.
Pokazał też kilka innych rzeczy. Okazało się, że prywatna własność największych banków nie gwarantuje stabilizacji. Żadna niewidzialna ręka rynku, żaden mityczny mechanizm naturalnego dążenia rynków do równowagi, żadne dogmaty o przewadze prywatnego nad publicznym nie pomogły. Egoistyczna pogoń za zyskiem skończyła się katastrofą. Nawet gorzej! Puszczone samopas banki, które miały być nobliwą, unikającą zbędnego ryzyka instytucją finansową, zamieniły się w świątynie hazardu, angażując się w skrajnie ryzykowne instrumenty finansowe. Ci niby rozsądni prezesi banków doprowadzili do największego kryzysu od lat, wpędzając dodatkowo podległe im banki w bankructwa, z których musiało ratować je państwo. Właśnie nacjonalizacją lub pieniędzmi podatników. W USA poszło na to, bagatela, 700 mld dolarów. Taka Islandia czy Wielka Brytania dla ratowania systemu bankowego musiały kilka z nich przejąć.
Nikt wtedy jakoś nie płakał.
Kryzys pokazał też, że zagraniczne banki wycofują pieniądze z lokalnych rynków, by ratować firmy matki u siebie w domu. Sporo takich pieniędzy wyciągnięto wtedy z Polski. Decyzja PiS, by zwiększyć udział państwa w sektorze bankowym, nie była więc taka głupia. Wpadł na to także Jan Krzysztof Bielecki, którego trudno posądzić o „PiSizm”. Państwo jako zarządca nie bawi się w hazard, nie wyprowadza pieniędzy za granicę. Jeśli kluczowe dla stabilności systemu banki znajdują się w rękach państwa, z zasady nic złego dla nich nie oznacza.
Słyszę zarzut, że państwowe banki są przechowalnią dla nieudaczników, których nie chce rynek. Ciekawe, bo ci nieudacznicy w czasie kryzysu nie doprowadzili swoich banków na skraj przepaści. A ich koledzy z rynku owszem.