Pewnie nikogo by to ustępstwo kochającego męża nie zdziwiło, gdyby nie fakt, że na dobrą prezencję pani Tuskowej łożyliśmy my wszyscy, ponieważ pieniądze popłynęły z państwowej subwencji dla PO.
Nie wiem, jak Państwo, ale ja jako podatnik czuję się nieco dziwnie w roli sponsora pani premierowej. Szef rządu w porównaniu z menedżerami sektora prywatnego nie zarabia może kroci, ale dla nie tak znowu małej liczby Polaków jego zarobki to często cały roczny dochód, za który muszą utrzymać swoją rodzinę - wyżywić ją i ubrać. Państwo niewiele im w tym pomaga, a tak po prawdzie to nie robi dla nich nic. Nie bardzo rozumiem więc, czemu w naszym kraju świat stanął na głowie i wsparcie socjalne ma dotyczyć tylko elity rządzącej, której raczej nie zbywa środków na takie elementarne potrzeby jak ubranie. Premier ujawnił się niedawno jako "trochę socjalista", więc pewnie pamięta słynne hasło Karola Marksa: "Każdy według swoich zdolności, każdemu według jego potrzeb". Wątpię, żeby elementarna sprawiedliwość społeczna, która nawet "trochę socjaliście" nie może być obca, nakazywała, aby to lud ubierał swoją premierową, tak jak kiedyś budował swoją stolicę. Ale co ja wiem?