Sygut: Nie wierzę Macierewiczowi, nawet Kaczyński miał do niego dystans

2010-07-28 11:15

Przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem, trzeba wyjaśnić. Nie zrobią tego posłowie, bo sprowadzą wszystko do poziomu politycznej jatki. A już na pewno nie zrobi tego Antoni Macierewicz i parlamentarny zespół złożony z jego kolegów z PiS.

Macierewicz rozpoczął "wyjaśnianie" katastrofy smoleńskiej od nazwania jej zbrodnią. Co w takim razie chce dalej wyjaśniać, skoro dla niego wszystko jest już jasne? Ta wypowiedź dyskwalifikuje śledczego Macierewicza. Wystarczy sięgnąć w przeszłość, by przekonać się, że polityk PiS jest ostatnią osobą, która na czele zespołu badającego tak delikatną sprawę powinna stanąć.

W ciągu ostatnich lat wielokrotnie udowadniał, że jest mistrzem spiskowych teorii dziejów i rzucania oskarżeń bez pokrycia. Ile osób zostało przez tego specjalistę od teczek obrzuconych błotem i posądzonych o agenturalną przeszłość? Ilu przez lata żyło z piętnem zdrajcy, by dopiero po latach oczyścić się przed sądem?

Z dystansem do twórczości Macierewicza podchodził nawet prezydent Lech Kaczyński, który nie zdecydował się opublikować aneksu do raportu WSI, bowiem uznał, że za dużo jest tam interpretacji, a za mało faktów.

W przypadku Smoleńska muszą być tylko fakty. Nic więcej. I jak najmniej polityki. Proszą o to bliscy ofiar. Macierewicz tej gwarancji im nie daje.