"Super Express": - Wszyscy bali się, że prezes Kaczyński wprowadzi do Warszawy komisarza, ale ubiegł go Grzegorz Schetyna, wysyłając do Ratusza Witolda Pahla, żeby ten pilnował Hanny Gronkiewicz-Waltz. Dobrze to wszystko rozumiem?
Tomasz Siemoniak: - Witold Pahl został zastępcą prezydenta i to jest decyzja Hanny Gronkiewicz-Waltz. To osoba spoza Warszawy, wybitny adwokat i doświadczony parlamentarzysta. Pahl jest zdeterminowany, by wyjaśnić sprawę reprywatyzacyjną. Nowego wiceprezydenta nie da się oszukać czy wprowadzić w błąd.
- Jego nominacja była decyzją pani prezydent tak samo jak odwołanie wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza? Bo wie pan, mówi się, że za jego czwartkowym odwołaniem nie stoi Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale partia.
- Ktokolwiek zna Hannę Gronkiewicz-Waltz, to wie, że jest ona osobą, która nie jest sterowalna.
- W obecnej sytuacji pani prezydent już chyba taka niesterowalna nie jest.
- Gdyby było tak, jak pan mówi, niektóre działania podjęto by szybciej. Pani prezydent dojrzała do tego, że w swoim najbliższym zespole musi dokonać zmian.
- Kto pomógł jej dojrzeć do tej zmiany?
- Wszystkie okoliczności. Gronkiewicz-Waltz żyje w tym samym świecie co my. Uznała, że dalej tak się nie da i musi mieć mocne wsparcie.
- To jest mądrość etapu czy kolektywnego kierownictwa PO?
- Ze strony PO słyszała zachętę do tego, że ma z pełną determinacją wyjaśnić sprawę reprywatyzacji. W dawnej konfiguracji personalnej miała problemy. Każdy myślał o sobie. Nowa osoba stanowi nową jakość. Pahl spełnia wszelkie kryteria, żeby być przez 2 lata czyścicielem jak postać grana przez Harveya Keitela w "Pulp Fiction".
- Dlaczego Jacek Wojciechowicz musiał odejść? Macie coś na niego?
- Nie mam takiej wiedzy, żeby ktoś coś na niego miał. Szanuję go. Znam go od 25 lat. Natomiast pani prezydent ma prawo powiedzieć - dziękuję. W mediach pojawiały się różne scenariusze dotyczące zmian personalnych w Warszawie. Gronkiewicz-Waltz zdecydowała, że dwóch wiceprezydentów, którzy są z PO, nadaje się do wymiany. Wojciechowicz był od początku z panią prezydent. Dla niej nie była to łatwa decyzja. W życiu bywa tak, że trzeba podjąć decyzję w imię całości, która jest bolesna.
- Czy pani prezydent powinna się podać do dymisji zamiast dwóch wiceprezydentów Warszawy?
- Pani prezydent czuje się odpowiedzialna za wyjaśnienie tej sprawy. Gronkiewicz-Waltz nie będzie się już ubiegała o kolejną prezydenturę.
- Ale ubiega się o swoje dobre imię. To nie jest konflikt interesów?
- Walki o dobre imię nie można nikomu odmówić. Teraz Hanna Gronkiewicz-Waltz musi pracować nad swoją wiarygodność wśród mieszkańców Warszawy, którzy w nią zwątpili. Ludzie widzą, ile dobrego zrobiła i jak Warszawa zmieniła się od 2006 roku. Są oczywiście źli i nie akceptują tej afery. Są głęboko zbulwersowani całą tą sytuacją. Jednak widzą całość tych 10 lat i oczekują, że Gronkiewicz-Waltz wszystko pokaże i wyjaśni. Teraz jest na początku tej drogi.
- Musimy rozmawiać z innymi ludźmi. Ja słyszę, że pani prezydent musi odejść, a tę stajnię Augiasza niech sprząta ktoś inny.
- Ci, z którymi rozmawiam, jednej rzeczy nie chcą - rządów PiS w Warszawie. Moi rozmówcy nie chcą przenoszenia praktyk PiS na Warszawę. Oni tego nie akceptują.
- Muszę przypomnieć słowa byłego premiera Leszka Millera, że polityka poznaje się po tym, nie jak zaczyna, ale jak kończy.
- On jest smutną ilustracją swoich słów.
- Czy nie będzie tak samo z panią prezydent?
- Jeśli w ciągu najbliższych tygodni uda jej się odbudować wiarygodność, to historia zapamięta ją dobrze. Decyzje pani prezydent dają przesłankę do tego, że to jest możliwe.
- Przypomina się minister Sienkiewicz, który został wysłany do zbadania afery taśmowej, której sam był bohaterem. Znowu popełniacie ten sam błąd?
- Nie widzę tutaj analogii. Minister Sienkiewicz nadzorował służby, które to wyjaśniały. W przypadku Warszawy prokuratura podjęła śledztwa, działa CBA. Na to Hanna Gronkiewicz-Waltz nie ma żadnego wpływu. Ona może działać w urzędzie, tam podejmować możliwe decyzje. To inna sprawa niż w przypadku ministra Sienkiewicza. Służby, które mu podlegały, wyjaśniały aferę, w którą mniej lub bardziej był zaangażowany jako obiekt i ofiara.
- Za jakiś czas będziecie mówić, że błędem było wyznaczenie pani prezydent do zbadania tej sprawy.
- Prokuratura nie oszczędzi Hanny Gronkiewicz-Waltz. W tej sytuacji chodzi o jej wiarygodność wobec mieszkańców Warszawy.
- Nie byłoby lepiej dla PO, gdybyście odcięli się od Hanny Gronkiewicz-Waltz? Ta afera rzuca cień na waszą partię i może być gwoździem do waszej trumny.
- Co chwilę ktoś znajduje gwoździe do naszej trumny. PO jest solą w oku dla wielu.
- Może nie solą w oku, ale łatwym celem. Sami się podkładacie.
- Odbyliśmy dogłębne dyskusje na zarządzie krajowym. Uznaliśmy, że priorytetem jest wyjaśnianie sprawy i wszystko musi być przejrzyste. To jest szansa na odbudowanie wiarygodności. Nie jest nią natomiast odcinanie się od Hanny Gronkiewicz-Waltz, naszej wiceprzewodniczącej. Nikt nie ma wątpliwości co do jej osobistej uczciwości. To jest inna afera niż te, które znamy z ostatnich 25 lat. Można powiedzieć, że w Ratuszu dopuszczono się błędów i nieprawidłowości, ale nikt nie mówi, że Gronkiewicz-Waltz jest w to zamieszana.
- Bardzo dużo osób tak mówi.
- Trzeba widzieć rzeczy takimi, jakie są. Można uznawać, że trzeba było lepiej coś nadzorować i organizować. Mówienie, że sprawa kamienicy, którą dostał w spadku mąż pani prezydent za rządów Lecha Kaczyńskiego, jest matką wszystkich afer, to przesada.
- Jak pan, jako były szef MON, ocenia błyskotliwą karierę Bartłomieja Misiewicza?
- To jest groteskowe. Trzeba dawać szansę młodym, ale ktoś, kto nie ma skończonych studiów wyższych ani odpowiedniego przygotowania, nie powinien zasiadać w radzie nadzorczej. To jest kolejne zdarzenie wokół Misiewicza. Wcześniej był złoty medal, meldowanie rzecznikowi jak ministrowi. Rzecznik prasowy jest od tego, żeby zmniejszać problemy swojego pryncypała, a nie ich dostarczać. Te zamieszania są bardzo kosztowne dla PiS.
- I pana to martwi?
- Martwię się tym, bo uważam, że MON powinien być resortem, o którym się mówi mało i dobrze. Teraz MON jest centrum skandali i skandalików. Nie mam żadnej satysfakcji z tego, że wizerunek MON wiąże się natrętną promocją ministra Macierewicza. Byłem 1 września pod Grobem Nieznanego Żołnierza, gdzie w ramach apelu poległych był apel smoleński. Nie było żadnych bohaterów września. Nawet w rządzie PiS są ministrowie, którzy nie wywołują takich skandali. Znacznie bardziej wolałbym skrytykować Macierewicza za błędne koncepcje, a nie komentować, że minister deleguje swojego rzecznika do rady nadzorczej, żeby zarobił parę tysięcy więcej.
- Nie powie pan, że pan Macierewicz nie potrafi zadbać o swoich ludzi. Z Misiewicza wszyscy się śmieją, więc jego patron mu te kpiny wynagradza.
- To się nasila i w którymś momencie nawet w PiS powiedzą: "dość". Od polityków PiS słyszę, że łapią się za głowę, kiedy docierają do nich kolejne informacje o MON. Oni nie chcą takich rzeczy firmować.
- Wojska specjalne i GROM mają nowych dowódców. Czy ta decyzja ministra Macierewicza jest dobra?
- To chaos. W wojsku prowadziłem politykę kadrową, która polegała na tym, że jeżeli była szykowana zmiana na jakimś stanowisku, to był przygotowany fachowy następca. Miał czas na spokojne przejęcie obowiązków. Nie budziło to żadnych emocji i wątpliwości. Teraz decyzje są nagłe. W GROM nie można działać w sposób nieprzemyślany. Nie wiem, jaki jest sens takiego działania ministra Macierewicza.
Zobacz też: Korwin-Mikke: Nam się przelewa