Tomasz Jastrun wspomina Szymborską: Nobel był dla niej piękną katastrofą

2012-02-03 3:00

Zmarłą przedwczoraj Wisławę Szymborską, poetkę, laureatkę Literackiej Nagrody Nobla, żegnają i wspominają jej przyjaciele, znajomi, pisarze, poeci, dziennikarze

"Super Express": - Wisławę Szymborską znał pan od dziecka.

Tomasz Jastrun: - Tak, często bywała u nas w domu, przyjaźniąc się z moimi rodzicami. Pamiętam doskonale jej postać siedzącą w fotelu i ten charakterystyczny wibrujący głos niosący się po domu.

- Dla Szymborskiej pana ojciec Mieczysław Jastrun, również poeta, był mistrzem.

- Bardzo ceniła jego twórczość, ale nie tylko jego. Również poezję mojej matki, Mieczysławy Buczkówny, darzyła estymą. Szymborska i moi rodzice obdarowywali się swoimi tomikami. Co ciekawe Szymborska każdemu z moich rodziców wręczała osobny tomik, z osobistą dedykacją, która za każdym razem była w zasadzie wierszem.

- Jako dorosły człowiek również utrzymywał pan kontakt z Szymborską?

- Miałem ten przywilej, że dostałem ją niejako w spuściźnie po rodzicach. Często się odwiedzaliśmy.

- Bywał pan u niej w domu?

- Tak, i co warto tu podkreślić, nawet po Noblu nie otaczała się luksusem. Zawsze żyła bardzo skromnie w myśl zasady, że na poezję łatwiej umrzeć, niż z niej żyć. Nigdy zresztą nie miała aspiracji materialnych i walka o pieniądze nie mieściła się jej w głowie.

- Szymborska unikała patosu i chyba trudno było określić ją jako typową poetkę z piedestału.

- Poeci bywają bardzo różni - wielu nie brakuje próżności i nadęcia. Nie zawsze są serdeczni i sympatyczni. Ale akurat jej serdeczności nie można było odmówić. Była osobą absolutnie prostą, naturalną i jak każdy poeta trochę dziecinną.

- Dziecinną?

- Tak. Jej poezja jest trochę poezją mądrego dziecka, które ogromnie dziwi się światu. Dzięki temu charakteryzuje się ona prostotą i anegdotycznością, opartą na paradoksie. Jednocześnie jest niezwykle głęboka i mądra. To wszystko czyni twórczość Szymborskiej tak przystępną dla każdego. Nawet tego, kto wielbicielem poezji nie jest. Zresztą ta swoista dziecinność nie miało tylko odbicia w jej twórczości.

- W czym jeszcze się objawiała?

- W słynnych loteryjkach, które organizowała podczas spotkań w jej domu. W pewnym momencie klaskała w dłonie i radośnie zapraszała do losowania.

- Co pan wygrał?

- Między innymi kieliszek z myszką na dnie. Natomiast moja żona skarpetki w kraby, które miała zresztą na sobie w środę, nie wiedząc nawet, że ma to symboliczny wymiar. Szalenie wzruszające było to, że Szymborska zawsze się martwiła, czy to, co wygrałem, mi odpowiada i czy nie byłem smutny, że ktoś inny wygrał coś lepszego.

- To trochę nie pasuje do nobliwej poetki, za jaką wielu ją miało.

- Co najważniejsze, w Szymborskiej w ogóle nie było patosu. Było za to wiele ironii, dzięki której broniła się przed grozą świata. Jednak ta ironia nigdy nie była zgryźliwa wobec ludzi. To było dla niej bardzo charakterystyczne - nie przepadała za ludzkością, ale bardzo kochała ludzi. Można powiedzieć, że serdeczna ironia była dla niej formułą religii. Tej postawy i tej ironii zawsze się od niej uczyłem.

- Ta ironia pozwoliła jej też przetrwać zainteresowanie świata?

- Pamiętam ją ze Sztokholmu, gdzie byłem dyrektorem Instytutu Polskiego w czasie, kiedy jeździła po Szwecji. Pamiętam, że to była dla niej tragiczna konieczność spotkań publicznych, których nie znosiła. To było preludium do Nagrody Nobla, który był dla niej piękną katastrofą. Broniła się przed popularnością, jak tylko mogła, zamykając się w domu. Byłaby pewnie przerażona, ile o niej teraz wszyscy mówimy. Znając ją, pewnie bardzo by mi współczuła, że tyle o niej opowiadam, ale czuję się niejako w obowiązku, żeby o tym mówić.

- Jak w takim razie reagowała na to, że za życia trafiła do kanonu polskiej literatury i na listę szkolnych lektur?

- Każdy artysta, kiedy tworzy, pragnie mieć publiczność, której chce przekazać siebie. Taka atencja dla własnej twórczości na pewno bardzo ją uszczęśliwiała, choć jednocześnie niezwykle peszyła. Niemniej sprawiała, że Szymborska stała się przykładem artysty spełnionego. Wielu poetom tego szczęścia zabrakło. Jej się to udało i bardzo się cieszę, bo absolutnie sobie na to zasłużyła.

- Ze śmiercią każdego wielkiego artysty kończy się pewna epoka. Jaka epoka kończy się wraz odejściem Wisławy Szymborskiej?

- Sam jeszcze tego nie wiem. To będzie można zdefiniować dopiero za kilkadziesiąt lat. Ale na pewno tak jak z odejściem Miłosza, Herberta czy Giedroycia coś się kończyło, tak ze śmiercią Szymborskiej także zamyka się pewien okres literatury i kultury. Niemniej wiem, że jej twórczość wcale nie odejdzie w cień.

Tomasz Jastrun

Poeta, felietonista "Newsweeka"