Tomasz Hypki: Katastrofa to wina Polaków

2010-06-02 10:18

Zapisy rozmów w kabinie pilotów w ostatnich minutach lotu przed katastrofą w Smoleńsku specjalnie dla "SE" komentuje ekspert Tomasz Hypki: Samolot jest szybką maszyną. Jeżeli istnieje przepis, że w określonych warunkach nie można schodzić poniżej 120 metrów, to po prostu się nie schodzi i koniec!

"Super Express": - Co pan sądzi o stenogramach?

Tomasz Hypki: - Potwierdzają to, co wcześniej przekazywała strona rosyjska i co mniej formalnie ujawniał płk Edmund Klich. Wszystko wskazuje na to, że załoga podjęła błędną decyzję odnośnie lądowania - i realizowała ją. Mimo przekroczenia tzw. wysokości decyzji i mimo że nie widziała ziemi.

- Czy wieża nie za późno zareagowała?

- Decyzja zależała od załogi. Najpełniejszą wiedzą dysponował dowódca samolotu. Samolot miał informacje o wysokości, wieża - o odległości. Próba zrzucenia odpowiedzialności na wieżę jest nieporozumieniem. Co, mieli strzelać do samolotu? Polskich pilotów nic nie usprawiedliwia. TAWS krzyczał, żeby wznosić się w górę, nawigator podawał kolejne wysokości poniżej tej minimalnej, opierając się na wskaźnikach wysokościomierzy - i nie było żadnej reakcji dowódcy.

- Jeśli spojrzeć na stenogramy - padło mnóstwo słów, mnóstwo informacji. Tak jakby to był długi proces. Ale jeżeli spojrzeć na zegarek - były to sekundy. Ostatnie kilkanaście metrów w dół to tylko jedna sekunda...

- Czas jest, jaki jest. Samolot jest szybką maszyną. Jeżeli istnieje przepis, że w określonych warunkach nie można schodzić poniżej 120 metrów, to po prostu się nie schodzi i koniec.

- A może czujniki podawały nieprawidłowe dane i załoga miała złudzenie, że kontroluje sytuację?

- Nawigator mówił, że są na stu metrach, na dziewięćdziesięciu, na osiemdziesięciu. To o czym tu myśleć? To jest klucz do prawidłowego odczytu stenogramu: załoga posiadała właściwą informację o tym, co się dzieje. Gdyby nawigator mówił, że jest 150 metrów, 140 metrów... a samolot uderzyłby o ziemię, to by znaczyło, że wysokościomierz działał nieprawidłowo. Ale jak nawigator mówi, że jest 20 metrów i za sekundę uderzają w drzewo, to wszystko się zgadza - drzewa mają taką wysokość.

- Czy na lepszym lotnisku - ale przy takiej samej mgle i łamiąc przepisy co do wysokości - załoga miałaby szansę pomyślnie zakończyć to, co w Smoleńsku okazało się niemożliwe?

- Oczywiście. Ale już raz mówiłem o tym na łamach "Super Expressu": jak ktoś pędzi kiepską drogą we mgle 150 km na godzinę i się rozbija - co przy takich warunkach i takiej prędkości jest normalne - to czy zastanawiamy się nad odpowiedzialnością tych, którzy robili tę drogę taką, że jest dziurawa i kręta? Czy zastanawiamy się nad tymi, którzy produkowali ten samochód - że w takich warunkach walnął w drzewo? Nie wolno tak było jechać - rozsądek i prawo na to nie pozwalają.

- A czy Rosjanie nie mogli odmówić przyjęcia samolotu, żeby nie ryzykować, że na ich kiepskie lotnisko spowite mgłą spadnie kolos wypełniony paliwem?

- Nie mogli, nie ma takiej procedury. Lądować czy nie lądować - decyduje załoga.

- Co pan mówi? Przecież lotniska się zamyka!

- Ale nie w czasie, kiedy ląduje samolot!

- To nie mogli zamknąć, gdy zaczęła gęstnieć mgła, a samolot był jeszcze daleko?

- To lotnisko było otwarte specjalnie dla dwóch polskich samolotów. Od 2009 r. jest czynne tylko sporadycznie. Polacy sami je wybrali i nie zadbali o wyznaczenie lotniska zapasowego. Teraz przypomnijmy sobie atmosferę sprzed 10 kwietnia i wyobraźmy sobie, że Rosjanie jednak mówią: nie lądujecie. Skala skonfliktowania naszych krajów sięgnęłaby zenitu.

Tomasz Hypki

Ekspert ds. lotnictwa i bezpieczeństwa, wydawca pism "Skrzydlata Polska" i "Raport - wojsko, technika, obronność"