Po raz pierwszy usłyszałem Michaela Jacksona jeszcze w latach 70. Słuchałem regularnie American Top 40, gdzie jako mały chłopiec śpiewał takie piosenki jak "Rockin" Robin" albo "Ben".
W 1979 r. wydał pierwszy znaczący album solowy "Off the Wall" wyprodukowany przez Quincy'ego Jonesa. W 1981 r. trafiłem do Trójki, a w roku następnym zacząłem prowadzić Listę Przebojów, co zbiegło się z wydaniem albumu "Thriller", dzięki któremu Jackson odniósł pierwszy wielki komercyjny sukces. Z następną płytą "Bad" mam bardzo dobre wspomnienia. Pamiętam dokładnie - to był 31 sierpnia 1987 r., gdy stałem w Waszyngtonie w kolejce, żeby - podobnie jak miliony Amerykanów - kupić tę płytę. Niedługo potem byłem w Rotterdamie, gdzie udałem się na koncert Jacksona na stadionie Feyenoordu, co było dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Gdy koncert rozpoczął się o godz. 21, cały stadion zerwał się na nogi i tak trwał aż do ostatniej piosenki "Man in the mirror". Parę lat później Jackson wydał kolejny fantastyczny album - "Dangerous". Byłem pod olbrzymim wrażeniem, gdy pod koniec koncertu w Monachium, promującego tę płytę, Jackson - albo jego dubler - "zamienił się w rakietę" i odleciał z estrady. Na tym albumie znajduje się jedna z moich ulubionych jego piosenek - "Give it to me" ze świetną partią gitarową Slasha z Guns N Roses. Te trzy płyty to dziś klasyka gatunku, a pochodzące z nich utwory do dziś brzmią fantastycznie i nadają je wszystkie liczące się stacje radiowe na świecie.
Michael Jackson zapisał się w historii muzyki jako postać absolutnie wyjątkowa. To on wyznaczał nowe trendy w muzyce lat 80., obok Prince'a, może jeszcze Lionela Ritchie i Stevie Wondera. Całe pokolenie tamtych lat pamięta, jak tańczył moonwalka, jak odbierał nagrody Grammy, jak występował z zespołem Jacksons Five. Na wielu dzisiejszych artystów miał duży wpływ, dlatego od lat mówią o nim w samych superlatywach.
Od 1982 r. do połowy lat 90. Jackson szedł jak burza, potem coś się popsuło i teraz, gdy miał nastąpić jego spektakularny powrót, odszedł na zawsze. W swojej twórczości angażował się też w problemy współczesnego świata. Wraz z Lionelem Ritchiem napisał słynny utwór "We are the world" dedykowany Afryce. W teledysku do hitu z 1988 r. "Man in the mirror" pojawiły się między innymi zdjęcia Lecha Wałęsy i Solidarności, co było swoistym komentarzem do ówczesnej sytuacji w Polsce. Takie piosenki jak "Earthsong", "Will you be there" czy "Heal the World" mówiły o tym, co się dzieje na świecie, a wideoklipy do nich miały nam uświadomić, że to my sami niszczymy nasz świat. Świat próbował ratować, ale samego siebie już nie. Cóż, trochę poplątał sobie życie. Niepotrzebnie starał się wyglądać jak Diana Ross, niepotrzebnie tyle razy ingerował w swoje ciało i wybielał skórę, ale to on wybrał sobie takie życie.
Pamiętam, że pierwszy utwór Jacksona, jaki pojawił się na mojej liście przebojów, to "The girl is mine" z 1982 r., wykonany w duecie z Paulem McCartneyem. Od tego momentu, do 2004 r., na liście znalazły się aż czterdzieści cztery utwory z jego repertuaru, co jest olbrzymim osiągnięciem. Co więcej, czterdzieści cztery lata spędził na estradzie, bo zaczynał jako sześcioletni chłopiec. Być może dlatego, że tak intensywnie żył, tak wcześnie umarł.
Marek Niedźwiecki
Wieloletni prezenter Programu III Polskiego Radia, w którym w latach 1982-2007 prowadził m.in. Listę Przebojów Programu III