Prof. Tomasz Nałęcz

i

Autor: Piotr Kowalczyk

To nie cud, to wielki sukces oręża - prof. Tomasz Nałęcz o Bitwie Warszawskiej

2019-08-15 10:49

Nazwę "cud nad Wisłą" wymyślono przeciwko Piłsudskiemu, ale tak naprawdę jest to określenie obraźliwe dla polskich żołnierzy. To była ich chwała i wielkie zwycięstwo. Skoro całą robotę wykonały siły nadprzyrodzone, to co tu czcić? Dziwię się tej interpretacji mówiącej o szczególnej opiece Matki Boskiej nad Polską… Bo po której stronie Matka Boska była we wrześniu 1939, w 1944 czy 1945, skoro Polska wtedy przegrywała?

„Super Express”: – 15 sierpnia 1920 Polacy wygrali bitwę, która uratowała Polskę jako państwo, a Europę przed komunizmem. Logicznie być może powinno to być najważniejsze polskie święto, a nie jest.
Prof. Tomasz Nałęcz: – Bitwa Warszawska 15 sierpnia 1920 i niemeńska z września 1920 były wydarzeniami, które w dziejach polskiego oręża są wyjątkowe. To wydarzenie, które nie tylko przesądziło o losach Polski na dłużej niż 20 lat. To wydarzenie o znaczeniu światowym. I rzeczywiście dziwić powinno, że nie jest odpowiednio przeżywane przez Polaków.
– Dlaczego?
– Powodem nie jest na pewno upływ czasu, bo mam wrażenie, że z każdym rokiem rocznice Powstania Warszawskiego i ich przeżywanie wręcz narastają. Mam wrażenie, że najważniejsze jest jednak traktowanie przez polskie państwo tej części polityki historycznej. Państwo ma olbrzymie możliwości przypominania i podkreślania wagi wydarzeń historycznych. I z wojną 1920 r. tego nie czyni. Od samego początku, w 1989 r. To błąd.
– To mnie dziwi, bo zwłaszcza w latach 90., choć i później, zwycięstwo nad bolszewikami powinno być wręcz idealne.
– Tak, zwłaszcza dla prawicy, która od kilkunastu lat decydowała o trendach zainteresowania wydarzeniami historycznymi. Być może powodem jest Józef Piłsudski? Nie jest to ulubiona postać głównego nurtu polskiej prawicy, czyli tego postendeckiego…
– Nie wiem, czy to jest u nas główny nurt. Zachowania Kaczyńskiego i PiS porównuje się często do sanacji. Żołnierze Wyklęci też nie byli tacy endeccy...
– Kiedyś może tak, ale tak jak sanacja, tak prawica po 1989 r. jednak ewoluowała. Trudno jednak inaczej uzasadnić, że propagowanie wielkiego zwycięstwa z 1920 r. przez machinę państwową nie jest odpowiednie. Jest też jedna rzecz niezależna od polityków.
– Jaka?
– Rocznica Bitwy Warszawskiej pokrywa się ze świętem kościelnym. Polacy kojarzą tę datę jako Matkę Boską Zielną, czyli Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. To dłuższe świętowanie niż święta państwowego.
– Przyzwyczajenie, że to święto kościelne, jest mocniejsze.
– Dokładnie tak. I moim zdaniem nie służy też randze święta kościelny kult Cudu nad Wisłą. Wiemy, że wymyślono tę nazwę przeciwko Piłsudskiemu, ale tak naprawdę jest to określenie obraźliwe dla polskich żołnierzy. Skoro całą robotę wykonały siły nadprzyrodzone, to co tu czcić? Dziwię się tej interpretacji mówiącej o szczególnej opiece Matki Boskiej nad Polską… Nie chcę dotykać uczuć ludzi wierzących…
– Ale pan dotknie?
– Taka interpretacja każe zapytać, po której stronie Matka Boska była we wrześniu 1939, w 1944 czy 1945, skoro Polska wtedy przegrywała? Skąd te wszystkie klęski? To droga donikąd. To wszystko jednak jest chwałą żywych ludzi. Dodatkowo zarówno 15 sierpnia, jak i 11 listopada sprowadziliśmy do pewnego rytuału. Tak samo 3 maja. Nie rozbudzają takich emocji jak rocznica Powstania Warszawskiego czy nawet Żołnierze Wyklęci. Żołnierze Wyklęci przykryli nawet Armię Krajową i Polskie Państwo Podziemne. Jest to nawet dziwne, bo czczenie Brygady Świętokrzyskiej NSZ, która nie podporządkowała się polskiemu rządowi i AK, jest jakimś zaprzeczeniem tego, co czcimy.
– Okrągła, setna rocznica Bitwy Warszawskiej coś zmieni?
– Powinna, choć przyznam, że 100-lecie 11 listopada 1918 r. władze zrytualizowały i nie podobało mi się to. Podobnie jak marsz narodowców, do którego państwo się dołączyło. Państwo powinno zdominować takie obchodu i boję się, że za rok może być podobnie. Powinno być to święto łączące Polaków, ale politycy są dziś jednak zainteresowani raczej dzieleniem na te partyjne opłotki, bo na tym zyskują. W 1920 r. politycy, zresztą wszyscy, zachowali się inaczej.
– Także endecy, za którymi pan nie przepada.
– Może nie wszyscy, ale Roman Dmowski na pewno. Pokazał klasę. Miał olbrzymią wyobraźnię polityczną i świadomie zrezygnował z walki o władzę w tamtym czasie. Odegrał olbrzymią rolę w Paryżu. Później uznał, że nastroje w kraju są takie, że gdyby nie oddał władzy Piłsudskiemu, to mogłoby być źle. U początków polskiej państwowości ton odbudowie nadawała lewica socjalistyczna, dzięki czemu propaganda bolszewicka nie miała u nas takiego rażenia.
– To jedyny powód?
– Niejedyny, ale istotny. Na czele rządu w 1920 r. nie było endeków. Premierem był ludowiec Witos, jedynym wicepremierem socjalista Ignacy Daszyński. Na front ruszali polscy socjaliści pod czerwonymi sztandarami walczyć z komunistami też z takim sztandarem. To impregnowało na sowiecką propagandę.