"Super Express": - Czy objęcie przez Polskę prezydencji UE ma jakikolwiek inny wymiar niż symboliczny?
Prof. Danuta Hübner: - To przede wszystkim ogromna odpowiedzialność. To prawda, że mało się słyszy o prezydencjach, ale dlatego, że zazwyczaj przebiegają one przyzwoicie. Zapewniam, że gdyby tylko zdarzyło się coś złego, to byłoby o tym bardzo głośno. Prezydencja to organizowanie całego procesu podejmowania decyzji w Unii na wszystkich szczeblach: ekspertów, dyrektorów, ministrów.
- Po traktacie lizbońskim znaczną część uprawnień dawnej prezydencji przejął jednak przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy oraz szefowa dyplomacji Catherine Ashton. Co zostaje premierowi Tuskowi?
- Rzeczywiście, poziom szczytów szefów rządów i państw odpada, ale cała reszta zostaje. I będziemy musieli pokazać, że Polska jest zdolna do zorganizowania kilkuset spotkań. Także między instytucjami UE, jak Rada, Europarlament czy komisja.
- Z pani słów wynika, że to dla nas raczej sprawdzian organizacyjny. Forma testu, a nie coś, w czym możemy wykazać aktywność.
- Cóż, prezydencja po Lizbonie jest niewątpliwie inna. Ale to coś więcej niż sprawdzian. To realny proces zapewnienia funkcjonowania UE. W ciągu pół roku Komisja Europejska podejmie około pięciu tysięcy decyzji! Przełomowe dla UE będą prace nad wieloletnim nowym budżetem, kwestiami rynku wewnętrznego, podpisanie traktatu z Chorwacją.
- Według badań Polacy podeszli pozytywnie do traktatu z Lizbony. Ale godząc się na traktat, zgodziliśmy się też na mniejszą rolę Polski i premiera podczas prezydencji.
- Używam słowa "inna", a nie "mniejsza". Najwięcej stracili ministrowie spraw zagranicznych. Od kiedy ich kompetencje przejęła pani Ashton, trudno znaleźć dla nich formułę. Polska ma jednak pewne szanse. Gdyby udało się przywrócić kompetencje tzw. Rady ds. Ogólnych, w której zasiadają ministrowie odpowiedzialni za sprawy europejskie z 27 rządów, a przed Lizboną przygotowywała ona szczyty i pracowała bezpośrednio dla premierów, byłoby to duże osiągnięcie. Premier Tusk mógłby przyjąć zasadę, iż to on prowadzi posiedzenia tej Rady. To szczególnie istotne w przypadku prac nad nowym budżetem.
- No dobrze, ale co konkretnie Polska może zyskać dzięki prezydencji?
- Prezydencja nie jest okresem, w którym kładziemy na stole własne sprawy i próbujemy je załatwić. To jednak szansa na zwiększenie zaufania do Polski w UE, co ułatwi załatwienie naszych spraw w przyszłości.
- Nie mogliśmy tego osiągnąć jako zwykły członek UE?
- Integracja nie odbywa się tylko na poziomie premierów. Myślę, że tę pozycję opierającą się na zakulisowych czy bezpośrednich rozmowach Donald Tusk już zbudował. Ale premier to tylko wierzchołek. Niżej mamy wiele kontaktów i spotkań z państwami członkowskimi, w których będziemy przedstawiać nie tylko interesy własne, ale innych państw. To buduje szansę zbliżenia się z nimi. Większa jest też siła rażenia naszych argumentów, kiedy mówimy w imieniu całej UE.
- Wiemy, że priorytety prezydencji, które chciała realizować Polska, nie zawsze były tymi samymi, które chcieliby realizować najsilniejsi w Unii.
- Na szczęście tak się składa, że wśród priorytetów na to półrocze są zarówno budżet na 2012 rok, jak i ten wieloletni na lata 2014-2020. Wielkim sukcesem, zbieżnym z naszymi interesami, byłoby przekonanie państw UE, że na czas wychodzenia z kryzysu i wielu trudnych wyzwań Europa potrzebuje budżetu co najmniej takiego samego, jaki był wcześniej. A może i większego. Pokutuje bowiem nieporozumienie, że skoro budżety narodowe powinny być zamrażane bądź cięte w związku z długiem publicznym, to automatycznie trzeba ciąć ten unijny. Otóż nie trzeba. Budżet europejski jest innym budżetem - inwestycyjnym. A Unia potrzebuje wzrostu.
- Polsce marzyły się też dwie rzeczy w roli priorytetów: polityka wschodnia i bezpieczeństwo energetyczne. Pierwsza w obliczu wydarzeń w Afryce nie interesuje już na Zachodzie niemal nikogo. Druga w obliczu tańszych cen rosyjskiego gazu też niewielu. Będziemy tu w stanie cokolwiek osiągnąć?
- Niezależnie od wszystkiego powinniśmy zajmować się tymi dwoma tematami. W kwestii bezpieczeństwa energetycznego niedawne problemy w Japonii stworzyły pewne nowe bodźce do debaty. Choć rzeczywiście w tych dwóch sprawach będzie to raczej prezydencja dyskusji, a nie decyzji. I przełomu bym nie oczekiwała.
Prof. Danuta Hübner
Pierwszy polski komisarz UE, europosłanka PO