"Super Express": - Jak pan skomentuje zarzut naciągnięcia państwa przez Kościół na grube miliony złotych...
Marcin Przeciszewski: - Część polityków będzie zapewne tak to formułować w celach propagandowych. Ale nie jest to zgodne ze stanem faktycznym. Kościół, owszem, odzyskał po 1989 r. pewne dobra...
- Media alarmują, że niemałe...
- Nie ma co alarmować, to tylko akt sprawiedliwości. Trzeba podkreślić, że jest to tylko niewielka część dóbr, które zostały zabrane Kościołowi przez reżim komunistyczny. Komisja może zwracać tylko to, co zabrano z pogwałceniem prawa ustanowionego po 1945 r. przez komunistów. Nie ma tu automatycznego uznawania wszystkich roszczeń.
- Słyszymy o przekazywaniu terenów wartych np. 7 mln zł, które później instytucje kościelne sprzedawały z nawet kilkusetprocentowym zyskiem. Nikogo w Kościele to nie dziwiło? Nikt tego nie nadzorował?
- Każdy, kto dopuścił się nieuczciwości i przestępstw, powinien ponieść karę zgodnie z polskim prawem. Natomiast wszystkie decyzje podejmowała Komisja Majątkowa, która nie jest organem tylko Kościoła, ale i państwa, a jej bezpośrednią obsługę zapewnia MSWiA. Poza tym wyceny dokonywali specjaliści autoryzowani przez państwo. Natomiast podmioty wnioskujące o rewindykację dóbr są samodzielne i nie podlegają jakiemuś nadzorowi wyższych instancji. Podkreślmy też, że pan mecenas Marek P. nigdy nie był pełnomocnikiem Kościoła, jak opisuje się to w mediach. Nie miał żadnego mandatu episkopatu. Był tylko pełnomocnikiem niektórych lokalnych struktur i zakonów.
- Dlaczego lokalne instytucje kościelne tak ufały komuś, kto jest byłym funkcjonariuszem SB?
- Był to z pewnością błąd. Podejrzewam jednak, że instytucje te nie miały po prostu takiej wiedzy.
- Problem z Komisją Majątkową jest szerszy. Od jej decyzji nie ma odwołań. Jest tylko jedna instancja. Wkrótce ma się tym zająć Trybunał Konstytucyjny.
- To fakt, ale trzeba pamiętać, z czego wynika. Komisja powstała w 1989 r. jako wspólny organ złożony pół na pół z przedstawicieli państwa i Kościoła. To rodzaj sądu polubownego, który w ciągu sześciu miesięcy miał na drodze ugody przywrócić Kościołowi część utraconych dóbr. I zupełnie niepotrzebnie trwa to już 20 lat. W międzyczasie zmieniły się struktury państwa, powstały m.in. samorządy, które czują się pominięte w istniejących procedurach i stąd wiele napięć.
- Trzeba było naciskać na jak najszybsze zakończenie tych prac.
- Ależ Kościół od dawna tego chce! Problemem była różnego rodzaju obstrukcja ze strony instytucji państwowych.
- Pewnej obstrukcji nie można się dziwić. Gminy i użytkownicy nieruchomości nie mogli zaskarżać wyroków, bo decyzje Komisji były nieodwołalne...
- Jednoinstancyjność jest z pewnością słabą stroną procedury rewindykacji kościelnych majątków, ale wynika ona z sytuacji historycznej, w jakiej powstawała Komisja. Natomiast przez to, że Komisja działa tak długo, Kościół stał się faktycznie instytucją poszkodowaną! Każdy obywatel może dochodzić utraconych dóbr przed sądem, a Kościół nie. Kościół zyskałby na likwidacji Komisji Majątkowej.
- Czy nie spodziewa się, że może na niej stracić? Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski zapowiedział, że nie popuści i będzie się upominał o pieniądze, które miasto straciło w wyniku działań Komisji Majątkowej.
- Komisja jest organem działającym w strukturach państwa. A państwo, skoro bezprawnie zabrało komuś dobra, to ma moralny i prawny obowiązek je zwrócić. Jeśli faktycznie zwrot majątków został dokonany czyimś kosztem, to państwo jest teraz zobowiązane mu to zrekompensować. Winnym nie jest tu Kościół, który domaga się wyłącznie dziejowej sprawiedliwości.
Marcin Przeciszewski
Redaktor naczelny i prezes zarządu Katolickiej Agencji Informacyjnej