Głównym powodem drastycznego zaostrzenia konfliktu o gaz są skutki światowego kryzysu gospodarczego dla przywództwa w Rosji. Okazało się nagle, że Putin, z którym Rosjanie utożsamiali swoje powodzenie zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i odbudowę prestiżu państwa na arenie międzynarodowej, w sytuacji kryzysu nie może zagwarantować ani jednego, ani drugiego.
Dlatego to, z czym mamy do czynienia, jest dopiero początkiem wojny gazowej.
W tej sytuacji władza w Rosji reaguje zgodnie z odruchem wypracowanym przez wieki autorytarnej tradycji, a przede wszystkim - w oparciu o swego rodzaju "kulturę polityczną" wytworzoną przez korporację KGB, z której wywodzi się znakomita większość elity tej władzy. Ten odruch to próba ucieczki przed kłopotami w kierunku nowych konfliktów, które pokażą zagrożenie zewnętrzne Rosji, wytworzą raz jeszcze obraz Rosji jako oblężonej twierdzy, premiera Putina jako jedynego sternika, który na tych wzburzonych wodach uchroni Rosję przed wrogami.
Wszystko po to, aby niezadowoleni ze skutków kryzysu w Rosji robotnicy tracący pracę w zamykanych lub ograniczających zatrudnienie zakładach pracy i ich rodziny nie pomyśleli, że coś tutaj jest winą złego systemu i fatalnego przywództwa, ale że teraz jeszcze winni są zewnętrzni wrogowie Rosji.
Ukraina jest pod tym względem doskonałym przykładem. Po pierwsze, jest ona strategicznie niezmiernie ważna dla Rosji. Przywrócenie kontroli nad tym państwem jest celem, z którego nie zrezygnowała żadna ekipa przywódcza na Kremlu. Po drugie, w związku ze sporami o ceny gazu sprzedawanego Ukrainie kluczową sprawą jest także miejsce w tych transakcjach firmy pośredniczącej - "RosUkrEnergo". W tej firmie zaangażowane są osobiste interesy premiera Putina i jego bezpośredniego otoczenia. A chodzi o bardzo duże pieniądze. Strona ukraińska nalega na likwidację tego pośrednika, a zatem likwidację źródła dochodu dla wąskiej elity władzy we współczesnej Rosji.
Po trzecie, Ukrainę można przedstawić - i tak to się robi - jako pionka wrogich sił spiskujących przeciwko Rosji. Te wrogie siły to - nieodmiennie - Stany Zjednoczone i ich "sługusi": Polska, Litwa, Gruzja. Ten obraz idealnie nadaje się, aby przekonywać rosyjską opinię publiczną, że trzeba zapomnieć o kłopotach we własnym domu i raz jeszcze zewrzeć szeregi wokół przywództwa Władimira Władimirowicza.
W podgrzewaniu konfliktu pewien interes mają także czynniki polityczne na Ukrainie. Kryzys dotknął Ukrainę w jeszcze większym stopniu niż Rosję. I niezadowolenie społeczne związane ze skutkami tego kryzysu kumuluje się z niezadowoleniem spowodowanym wojną na górze - na ukraińskich szczytach władzy. Wróżyło to jednoznacznie całkowitą klęskę obozu prezydenta Juszczenki w zbliżających się wyborach i prawdopodobnie także marny wynik jego rywalki.
Sytuacja, w której trwa konflikt między agresywną Rosją a broniącą swojej suwerenności Ukrainą, stwarza szansę wyjścia z owego narożnika, do którego wpędziły się w bratobójczej wojnie elity pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. I tutaj zewnętrzny wróg - Rosja - może efektywnie służyć do zmiany nastrojów społecznych poprawiających szanse wyborcze obozu obecnej władzy.
Jednak wejście Ukrainy do rosyjskiej strefy dominacji byłoby dla Polski niekorzystne. I dlatego tak wiele zależy od nas. Musimy wspierać Ukrainę tak jak wspieramy Gruzję i tworzyć koalicję państw myślących tak samo jak my. Jeśli polskiej polityce zagranicznej uda się swoją wielką aktywnością przekonać Unię Europejską, że potrzebuje wspólnej polityki wobec Rosji opartej na demokracji, wolnym rynku i wolności mediów, to odniesiemy sukces. Do tego potrzebna jest jedność - brak takich zgrzytów, jakie obserwowaliśmy w trakcie wojny PR-owskiej między ośrodkiem rządowym przeciwko ośrodkowi prezydenckiemu.
Andrzej Nowak
Profesor historii, jeden z najwybitniejszych znawców stosunków polsko-rosyjskich, redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana"