"Super Express": - Kto wygrał debatę?
Prof. Wiesław Godzic: - Nikt. Ale gdybym musiał za wszelką cenę określić zwycięzcę: w pewnym sensie Komorowski. Dlatego, że się na niej stawił. Tym zaskoczył przeciwników. Jednak tej debaty nie dało się ani wygrać, ani przegrać. Nie pozwoliła na to formuła, w której ją przeprowadzono. Nie było możliwości pojedynków, a przecież wiele rzeczy było do wyjaśnienia.
Była to debata pozorna, bo nie zakładała dialogu. Była więc serią monologów skierowanych do prowadzących i do przyszłych wyborców. Zaciemniała podziały pomiędzy głównymi aktorami. Doliczanie sekund, odliczanie sekund - liczyło się show, podział na rundy, a nie to, czy ktoś miał coś do powiedzenia czy nie miał.
- Zatem czy ta pozorna debata coś zmieni?
- Jeżeli cokolwiek zmieni - to na gorsze. Kandydaci na pewno czują się sfrustrowani tym, że składali deklaracje do oka kamery... ale było to pozbawione komunikacji. Również wczoraj prof. Jadwiga Staniszkis demonstracyjnie wyszła ze studia. Nie wiem, czy była to demonstracja dobra czy zła - ale była żywa.
Natomiast w tej dziwacznej debacie mieliśmy do czynienia z czwórką układnych chłopców, którzy ślepo słuchali gospodarzy show. Jeśli coś mogłaby zmienić ta debata, to tylko to, że nasi kandydaci staną się jeszcze bardziej agresywni. Zobaczą, że lepiej najpierw zaatakować przeciwnika i tym samym nawet nie skorzystać z szansy na tak zwaną merytoryczną odpowiedź. Widzieliśmy może nie marionetki, ale bardzo posłusznych uczniów.
Prof. Wiesław Godzic
Medioznawca, wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej
Janina Paradowska, "Polityka": Mistrz ogólników z SLD
To nie była debata, bo zabrakło bezpośredniego starcia uczestników. To były jednominutowe deklaracje. Największym wydarzeniem debaty było przybycie Komorowskiego. To zaskoczyło zwłaszcza Kaczyńskiego, który był w słabszej formie niż zwykle. On dobrze czuje się w zwarciach, a nie w deklamacjach.
Najlepiej wypadł Komorowski.
Zwracając się do innych kandydatów, chciał wywołać żywszą dyskusję. Najbardziej unikał ogólników, mówił najkrócej, wykazał się znajomością różnych ustaw, zręcznie sprzedawał osiągnięcia rządu. Zupełnie przyzwoicie zaprezentował się Pawlak. Największym przegranym jest Napieralski. Jakby zsumować liczbę złożonych przez niego obietnic finansowych, nie wytrzymałby ich budżet Unii Europejskiej. Przedstawił się jako mistrz ogólników, a jego przesłaniem w tej debacie może być "dajmy ludziom szczęście".
Dorota Gawryluk, Polsat: Debata dopiero nastąpi
To nie była debata, lecz wymiana opinii. Debata bowiem polega na tym, że ścierają się ze sobą różne poglądy - że jest możliwość odpowiadania na to, co powiedział przed chwilą konkurent polityczny. Natomiast wczoraj takiej szansy nie było. Prawdziwa debata jest więc dopiero przed nami - przed drugą turą.
Wczoraj po prostu jeszcze raz wysłuchaliśmy poglądów konkretnych kandydatów na konkretne sprawy. Niczego nowego się nie dowiedzieliśmy - ich poglądy są znane. Jedynym plusem było to, że zaistniały w jednym miejscu i o jednym czasie. Czyli ktoś, kto nie jest zorientowany, mógł na bieżąco porównać poglądy tej czwórki kandydatów do objęcia najwyższego urzędu w kraju. Nie widzę ani wygranych, ani przegranych. Przegranym byłby Bronisław Komorowski, gdyby nie przyszedł - gdyby jego głos nie zabrzmiał.
Dorota Wysocka-Schnepf, publicystka: Bez emocji i znaczenia
Debata była pozbawiona temperatury, emocji i w efekcie znaczenia, jakie zwykle mają debaty prezydenckie. Pomysł usadzenia w studiu czterech kandydatów był kompletnie chybiony. Dyskutować powinni ci, którzy faktycznie liczą się w tym wyścigu. O ile w ogóle można mówić o dyskusji w formule, która wyklucza dialog. Można było odnieść wrażenie, że co najmniej jeden z kandydatów znał treść pytań. Same pytania sztampowe i zbyt ogólne. Te o wyrównywanie szans na wsi czy w edukacji brzmiały wręcz jak żywcem wyjęte z podręcznika ekonomii politycznej socjalizmu.
Jeśli chodzi o samych kandydatów, to ten, który miał przegrać wizerunkiem pustego krzesła, wygrał efektem zaskoczenia konkurentów. Jarosław Kaczyński nieprzekonująco recytował odpowiedzi. Waldemar Pawlak podobnie. Nieźle poradził sobie Napieralski.
Piotr Skwieciński, "Rzeczpospolita": Zwycięzcą był Pawlak
Formuła tej debaty, w której poruszono tak wiele kwestii, wręcz wymusiła na kandydatach powierzchowność i ucieczkę w ogólniki. Dlatego trudno mieć do nich pretensję. W tym gigantycznym pustosłowiu jedynie Pawlak i Kaczyński przedstawili kilka konkretów.
Zwycięzcą - zarówno merytorycznym, jak wizerunkowym, okazał się Pawlak, który był najbardziej rozluźniony i przekonujący. Drugie miejsce zajął Komorowski. To, że zdecydował się na przybycie w ostatniej chwili, było sprawnym chwytem. Przypomniało to celowe spóźnienie się Kwaśniewskiego na debatę z Wałęsą z 1995 r., co rozsierdziło tego drugiego. Dzięki temu Komorowski mógł kontrolować sytuację. Trzecie miejsce zajął Kaczyński. Był spięty, co można wnioskować ze sposobu siedzenia, artykulacji i braku uśmiechu. Na końcu Napieralski, który de facto zanegował zagrożenie energetyczne, co może nie spodobać się wielu wyborcom.
Michał Karnowski "Polska -The Times": Złośliwy wąsaty gajowy
Zwycięzcą debaty był Grzegorz Napieralski. To był jego show. Momentami miałem nawet wrażenie, że to jest jego teledysk, a nie debata. Rozczarowaniem był zaś Waldemar Pawlak.
W przypadku Komorowskiego i Kaczyńskiego jednoznacznego zwycięzcy nie ma. Minimalnie lepiej wypadł chyba prezes PiS, który gra o przekonanie Polaków do zmiany swojego wizerunku. I po tej debacie łatwiej jest uwierzyć, że stał się politykiem mniej kłótliwym, unikającym zaczepek. Komorowski przeciwnie, zbyt często emanował dziwną złością. Złe wrażenie robiły ataki na Napieralskiego. Komorowski nie umie przyciągać wyborców lewicy tak, jak Tusk.
Komorowski z wąsatego gajowego stał się w debacie złośliwym wąsatym gajowym. Przed laty zwycięstwo PO dali młodzi ludzie. I nie mam wrażenia, by przez tę debatę przybliżono się do przyciągnięcia ich do urn. Nie sądzę, żeby sztab PO był po tym wieczorze zadowolony.
Andrzej Morozowski, TVN: Komorowski zaskoczył
Sztab PO zapowiadał, że nie weźmie udziału w debacie. Kandydat przez to, że na nią przyszedł, znalazł się w uprzywilejowanej sytuacji. Na nim skupiła się uwaga widzów. I to był udany trick jego sztabu.
Formuła tego spotkania nie miała jednak nic wspólnego z debatą. Raczej ze spotami wyborczymi. Padało pytanie, kandydaci deklamowali odpowiedź I Komorowski był jedynym, który element debaty próbował do tego wprowadzić. Zwracał się do Kaczyńskiego, zwracał się do Napieralskiego. Komorowski zakończył też to spotkanie swoją wypowiedzią. Co więcej, w ostatniej kwestii zwrócił się do prezesa PiS, a prowadzący spotkanie nie pozwolili Kaczyńskiemu odpowiedzieć. Dzięki temu Komorowski wykorzystał podręcznikową zasadę, że spotkanie wygrywa ten, kto je kończy.
Do tej pory uważałem, że Komorowski zyska, jeżeli się nie pojawi, a był jedynym ożywczym elementem tego spotkania.