"Super Express": - Pan przewodniczący znał księdza prałata osobiście...
Janusz Śniadek: - Nie jestem gdańszczaninem. Stąd osobiście prałata poznałem dość późno - w 1984 r. Wówczas prałat Henryk Jankowski zaprosił do siebie więźniów politycznych, którzy opuszczali zakłady karne w lipcu i w sierpniu tego roku na mocy amnestii związanej z czterdziestoleciem PRL. Zaproszenie wiązało się z uroczystościami upamiętniającymi grudzień 1970 r. i sierpień 1980 r. Niedawno przegrałem z kaset na trwalszy nośnik elektroniczny kazania księdza prałata, które wówczas zarejestrowałem. Znalazłem też zapis tego, jak brutalnie rozpędziło nas ZOMO - obrzucając nas gazem, pałując - gdy staraliśmy się pójść pod pomnik postawiony poległym stoczniowcom, aby złożyć tam kwiaty. Doszło nawet do tego, że wpadli za nami do wnętrza kościoła św. Brygidy. Tam też pałowali ludzi. Akurat myślałem o tym, aby prałatowi przekazać taką płytę. Nie zdążyłem. To był wielki człowiek. W latach 80. bardzo dobrze przysłużył się nie tylko Solidarności, ale po prostu - Polsce. Cieszyłem się, że mimo choroby mógł przybyć niedawno do Warszawy na uroczystości beatyfikacyjne księdza Jerzego Popiełuszki.
- Była to postać budząca kontrowersje: zarzuty o współpracę z bezpieką, wystawny tryb życia...
- Zarzuty dotyczące współpracy z SB znam tylko z mediów. Czy coś było? Swoją postawą w latach 80. wyraźnie wykazał komu służy i w jaki sposób. W ostatnich latach szukał środków na spełnienie planów o budowie wielkiego ołtarza w św. Brygidzie - to budziło kontrowersje. Tylko, że ja bym oddzielił jego zasługi dla ojczyzny od zachowań kontrowersyjnych.
Janusz Śniadek
Przewodniczący NSZZ "Solidarność"