Grzegorz Miecugow: To był prztyczek dla polskiego premiera

2010-04-08 10:09

Spotkanie premierów Polski i Rosji w Katyniu komentuje dziennikarz Grzegorz Miecugow

"Super Express": - W Katyniu doszło do spotkania premiera Rosji Władimira Putina i premiera Polski Donalda Tuska. Razem byli obecni na apelu poległych, wystąpili na cmentarzu pomordowanych.

Grzegorz Miecugow: - I jedynym plusem jest to, że w ogóle doszło do tego spotkania w takim miejscu. Niestety, w żaden sposób nie posuwa ono niczego do przodu. Rosjanie od osiemnastu lat usiłują wycofać się ze swojej winy za zbrodnię. I szczerze mówiąc, trudno wskazać powody tak uporczywego zakłamywania rzeczywistości. Ci, którzy spodziewali się jakiegoś gestu bądź przekazania dokumentów, mogą czuć się rozczarowani. Ja nie jestem rozczarowany, gdyż takich złudzeń nie miałem. Przemówienie Putina było jednak prztyczkiem wobec naszego premiera.

- W jakim sensie?

- W takim, że wiedzieliśmy o tym spotkaniu od tygodni i właściwie nie stało się nic ponadto. W swoim przemówieniu wrzucił wszystkie zbrodnie do jednego worka. Zmieścił w nim i zrównał Kołymę, Workutę, Katyń... A to była jednak zbrodnia dość niezwykła. Z polecenia Stalina, którego znaczna część Rosjan wciąż więcej niż akceptuje.

- Dlaczego Putin w ogóle zdecydował się na to spotkanie?

- Na pewno nie na potrzeby wewnętrzne. Samych Rosjan mało to obchodzi. 22 tysiące zabitych w zbrodni katyńskiej to drobny ułamek w skali morderstw, których Sowieci dokonywali na własnym społeczeństwie. To obchodzi Polaków. Rozmawiamy o tym. Pamiętamy. W Rosji słyszało o Katyniu 17 proc. ludzi. Wobec nieszczęścia całego ich narodu nigdy nie będzie to dla nich ważne. I z tego względu dziwię się nieco Putinowi, że nie odważył się po prostu powiedzieć "przepraszam" w imieniu całego narodu. Nie okazał, że jako przywódca odczuwa jakąś skruchę. A przecież Polacy właśnie tego oczekują. Nie spodziewają się jakichś odszkodowań. A skoro Rosjan Katyń obchodzi niewiele, Putin nie ryzykował zbyt wiele. Ale nie było go na to stać.

- Przy okazji rocznicy tej zbrodni Moskwa wysyłała dość sprzeczne sygnały. Z jednej strony pojawienie się Putina w Katyniu, a z drugiej podważanie faktów w liście do Trybunału w Strasburgu…

- W tle może się tu kryć nie tyle naturalny wstyd za przeszłość, ale obawa przed roszczeniami. Tu chodzi nie tyle o nas, co o kraje bałtyckie czy np. Wielki Głód na Ukrainie, który kosztował życie dziewięciu milionów ludzi. Rosjanie mogą się obawiać, że gdyby w Katyniu przyznali się do czegoś złego, pociągnęłoby to za sobą odszkodowania. A oni nie chcą płacić, jak przyszło płacić Niemcom. Zbrodnie z czasów komunizmu to są miliony istnień. I Rosjanie, tak jak Putin, wolą się od tego odciąć. Mówią: "To nie my. To Stalin".

- Wspominał pan o przełomie, jakim było przyznanie się do zbrodni katyńskiej przed laty. Dlaczego dzisiejszej Rosji nie stać na kolejny tak istotny gest?

- Być może tylko nam się wydawało, że Rosja szła w dobrym kierunku? Zwróćmy uwagę, że czasy Jelcyna to były też czasy dość dzikie, tworzenia potęgi oligarchów. Świadomość historyczna - Wielka Wojna Ojczyźniana, pozostaje dla świadomości Rosjan najważniejszym wydarzeniem XX wieku. Jak mają potępiać jej zwycięzców? Dlatego mają poważny kłopot z tożsamością. Stąd sięganie po zaskakujące symbole, jak wygnanie Polaków z Kremla. Ale Rosjanie też podróżują po świecie. Dużo więcej niż my. I zmienią kiedyś swój stosunek do świata.

Grzegorz Miecugow

Szef zespołu wydawców TVN24, dziennikarz i publicysta, wykładowca UW i Collegium Civitas