Teresa Torańska o skazaniu Jarosława Marka Rymkiewicza: Poeta chory na nienawiść

2011-07-22 15:15

Wyrok sądu skazujący poetę Jarosława Marka Rymkiewicza w procesie z Agorą komentują znani publicyści i socjolog

"Super Express": - Jarosław Marek Rymkiewicz ma przeprosić Agorę za swoje opinie z jednego z wywiadów. Dobrze się stało, że zapadł taki wyrok. A może sąd to nie jest najlepsze miejsce na publicystyczne boje?

Teresa Torańska: - Sąd to dobre miejsce i musi się zajmować takimi sprawami. Odpowiedzialność za słowo jest przecież czymś normalnym. Nie można w nieskończoność plugawić języka. Pan Jarosław Rymkiewicz jest chory na nienawiść. I wydaje mi się, że nie był on w tym wypadku jedyną osobą nieodpowiedzialną za słowo. Nie był sam. Drugą był dziennikarz, który wykorzystał go i żerował na człowieku chorym na nienawiść. Nie wiem, czy przed sądem nie powinien odpowiadać także dziennikarz, który z Rymkiewiczem rozmawiał. I przekazał rzeczy nieprawdziwe i nieuczciwe.

- Przecież to byłby cenzorski zabieg! Przecież w pani książkach, a rozmawiała pani choćby z zakutymi stalinowcami, też pojawiają się ich opinie, mocniejsze niż ta Rymkiewicza! I nikt nie powinien pani ciągać za nie po sądach.

- W każdym moim wywiadzie jest ocena faktów, ale poprzedzona ich przytoczeniem. Opis sytuacji, zdarzeń historycznych. I dopiero wtedy można przytoczyć opinię, nawet kontrowersyjną. "Wyborcza" to setki dziennikarzy, a Rymkiewicz rzuca wobec nich oskarżenia o nienawiść wobec Polaków, o bycie potomkami KPP. A gdzie fakty, na których to opiera? Materiał dziennikarski, w tym wywiad, to po pierwsze informacja. Dopiero w drugim rzucie ocena informacji.

- Czy problem tego procesu nie polega na tym, że w III RP przez lata obowiązywała niepisana zasada, że ludzie pióra nie ciągają się po sądach? Kiedyś odpowiadali sobie na łamach.

- I widocznie to był błąd. Nie należało wchodzić w polemiki, ale już wtedy iść do sądu! Na inwektywy, na zniesławianie trzeba reagować w sposób przewidziany prawem. Ileś lat temu Rymkiewicz w "Arkanach" wypisywał straszne rzeczy, że żałuje, iż nie powywieszano komunistów na drzewach. Już przed laty należało reagować. Gdyby "Wyborcza" robiła to kilkanaście lat temu, dziś nie byłoby tej sytuacji. Ludzie nauczyliby się traktować swoje słowa odpowiedzialnie.

- Albo nauczyliby się autocenzury i bali mówić to, co myślą.

- Nauczyliby się odpowiedzialności za słowo. Nie reagując na czas, bagatelizując problem, powodujemy tylko jego narastanie. Podobnym przykładem są kibole na stadionach. Przecież ta agresja czy antysemickie hasła nie pojawiły się dziś. Lekceważono to, że przecież kiedyś to się skończy. Okazało się, że to nieprawda.

- Wkraczanie sądów w sprawy wolności słowa w kraju, który ma za sobą doświadczenia lat komunizmu, musi budzić zrozumiałe wątpliwości.

- Tak, ale w tym przypadku odczytuję to wyłącznie jako chęć obrony przez atak. Osobiście nie mogę zdzierżyć takiej zbitki słownej, w której mówi się, że przy wymianie opinii mamy słowo przeciwko słowu. Przecież bardzo często mamy tu słowo przeciwko kłamstwu. Odpowiedzialni dziennikarze nie mogą szerzyć kłamstw. Przypomnijmy sobie, jak w mediach przy okazji zatrzymania doktora G. chętnie pisano o zabijaniu przez niego ludzi! Dziennikarze muszą wiedzieć, że słowo też potrafi zabijać.

Teresa Torańska

Dziennikarka i pisarka specjalizująca się w wywiadach