"Super Express": - Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że nie można karać dziennikarza za opublikowanie wywiadu bez autoryzacji. A więc koniec z reliktem PRL-owskiego prawa z 1984 roku.
Teresa Torańska: - Rozgraniczyłabym dwa rodzaje rozmów. Jedna to wywiad o bieżących sprawach do gazety. Zazwyczaj nie przekracza on dwóch stron i nie powinien podlegać autoryzacji. Z oczywistych względów, choćby podyktowanych czasem. Nigdy nie autoryzowałam rozmów wielkości strony lub mniejszych. Innym rodzajem jest długa forma. Rozmowa, którą komponuje się z kilku spotkań.
- Taka, jak pojawia się w pani książkach?
- Tak, zdecydowanie dłuższa. Coś, co pogłębia temat, odnosi się do biografii, uczuć, wchodzi w szczegóły... Tu autoryzacja może być sprzymierzeńcem dziennikarza. Przy autoryzacjach można dowiedzieć się więcej. Te rozmowy mają być dokumentem i bohater może się zastanowić, czy to, co powiedział, rzeczywiście jest zgodne z faktami. Prawo powinno jakoś te dwa rodzaje rozgraniczyć. Gdyby trzeba było autoryzować wszystkie rozmowy dla gazety codziennej, to by je zabiło i gazety przestałyby wychodzić!
- Wymóg autoryzacji tych wywiadów do gazet powoduje sytuacje, w których sens rozmowy jest kompletnie wypaczony. Mam swoje doświadczenia z jedną z ważnych polskich pań polityk. Przy autoryzacji zmienia trzy czwarte tekstu, rezygnując z wielu opinii, które wygłosiła. Staje się bardziej elokwentna...
- To dobry przykład. I dziennikarze nie powinni sobie na to pozwalać! Ja osobiście nigdy na to się nie godzę. Często też przerabiają wywiad albo dopisują różne rzeczy zupełnie inne osoby niż rozmówca. Jacyś asystenci czy rzecznicy. To rzecz skandaliczna. Wszyscy ci ludzie, przede wszystkim politycy, wiele rzeczy chcieliby też zablokować. Zresztą politycy zmieniają zdanie co godzinę. Rozmowa jest nagrana, nie ma problemu.
- W przypadku procesu i werdyktu Trybunału mówimy właśnie o dziennikarzu "Gazety Kościańskiej", który opublikował zapis nagranej rozmowy z posłem SLD.
- Jeżeli tak było i miał ją nagraną, niczego nie dopisał, to dziennikarz absolutnie miał rację.
- Skąd zatem werdykty wszystkich instancji w Polsce, że dziennikarz powinien być skazany? Tylko jeden sędzia, prof. Andrzej Rzepliński, złożył wówczas zdanie odrębne. Tylko on uznał prawo dziennikarza do publikacji nieautoryzowanego wywiadu. Teraz przyznał mu rację Trybunał.
- Nie jestem ekspertem prawnym, ale nie zdziwiłabym się, gdyby problem wynikał, jak wiele podobnych, z nieprecyzyjności przepisów. Tego, że zostawiają zbyt wiele miejsca na interpretację. Pojawia się też problem braku zaufania obu stron. To zaufanie się buduje. To dotyka kultury bycia i rozmowy ze sobą. Bywa, że dziennikarze niekiedy przekręcają. Posługują się słownictwem, którego nie używam. Niekiedy nie odczytują właściwie skrótów myślowych. Sama udzielam wywiadów i zdarzało się, że byłam zaskoczona wersją ostateczną. Mimo to - powtarzam - zasadą krótszych form powinien być brak autoryzacji. Pracuję już w zawodzie, bo ja wiem... ponad 35 lat? To było może tysiąc rozmów... I nigdy nie miałam afery. Więc można.
- Czy życzy sobie pani autoryzacji tej rozmowy?
- Oczywiście nie.