"Super Express": - Kiedy zaczynał się mijający rok, Bronisław Komorowski był pewny drugiej kadencji jako prezydent, a PO miała wszelkie szanse, żeby zachować władzę. 2015 rok to PiS zamyka z pełnią władzy. Co się stało po drodze?
Prof. Rafał Chwedoruk: - Przesłanki tej zmiany dojrzewały na długo przed 2015 rokiem. W tym roku znalazły one tylko swoje polityczne odzwierciedlenie. Na potrzebę zmiany nałożyły się i podniesienie wieku emerytalnego, i sprawa OFE, która podważyła spójność elektoratu Platformy. Dalej należałoby wymienić afery, które urosły do rangi symbolu - jak słynne ośmiorniczki. Ostatnim akordem był tu, moim zdaniem, tegoroczny strajk górników wywołany zupełnie niezrozumiałą reformą, która skończyła się totalną katastrofą. Niezadowoleni byli i górnicy, i liberalny elektorat PO.
- Wiele się mówiło o pewnym symbolicznym końcu polityki wyrosłej z okrągłego stołu. Coś jest na rzeczy?
- W latach 2014-2015 doszło do zmiany pokoleniowej. Do wyborów poszła generacja w pełni ukształtowana po roku 1989. Jest ona bardziej nieobliczalna, zdesperowana i niezadowolona niż starsze pokolenia. Uważa ona, niczym lekarz z "Dobrego wojaka Szwejka", że jeśli jedna lewatywa nie pomogła, to trzeba zastosować podwójną lewatywę. To znaczy najmłodsze pokolenie głosowało na Korwin-Mikkego czy Pawła Kukiza, którzy żadnych realnych rozwiązań temu pokoleniu nie zaproponowali, ale jednak przekonali je do siebie.
- Młodych zawsze uważano za bazę PO.
- PO najgorzej ze wszystkich partii odnalazła się w tej rzeczywistości. Nie potrafiła zupełnie do tych ludzi dotrzeć. Platforma stała się też symbolem wszystkiego tego, co przez lata transformacji się w Polsce nie udało. Dla wielu Polaków czekoladowy orzeł promowany przez Bronisława Komorowskiego miał raczej gorzki smak i obywatele odpowiednio to ocenili przy urnach wyborczych.
- Mimo rewolucyjnych zmian, które przyniósł ten rok, wielkiej zmiany pokoleniowej w polityce jednak nie było.
- Rzeczywiście, młodzi nadal się do wielkiej polityki nie przebijają. Nadal ma ona twarz Kaczyńskiego, Schetyny, a i Ryszarda Petru trudno uznać za niedoświadczonego beniaminka polskiej polityki. Nawet pan Mateusz Kijowski z KOD zdaje się zaczynał swoją karierę polityczną w początkach transformacji. To najdobitniej pokazuje, że w 2015 roku młode pokolenia zasygnalizowały tylko, że chciałyby coś zmienić, ale zmiany zostawiają starym wygom.
- O wynikach wyborów decydowały w tym roku kwestie społeczno-gospodarcze. Myśli pan, że powoli będziemy zapominać o wojenkach wokół spraw symbolicznych?
- Mam wrażenie, że kwestie społeczno-gospodarcze już decydują o polskiej polityce. Nie jest przypadkiem, że opozycja próbuje rozniecić spór wokół Trybunału Konstytucyjnego, bo społecznie i gospodarczo ma ludziom niewiele do zaoferowania. Natomiast PiS niespiesznie, ale jednak zaczyna realizować niektóre ze swoich obietnic wyborczych. Politycy tej partii doskonale bowiem wiedzą, że jeśli tego nie zrobią w dającym się przewidzieć czasie, nie będą mieli szans w starciu z Polską liberalną.
- Końcówka roku upływa pod znakiem walki o demokrację, której mają zagrażać rządy PiS. W 2016 r. też będziemy walczyć z "totalitarną" władzą?
- Niewątpliwie będzie to rok gorącego sporu. Wpłyną na to kwestie zapowiadanych reform. Część wyborców będzie w stanie wybaczyć partii rządzącej to, co robi w sprawie TK, ale nie wybaczą jej, jeśli nie zmieni ich sytuacji materialnej. W rękach PiS jest to, czy przemodeluje debatę publiczną tak, by w centrum uwagi były reformy społeczne, a nie przekaz opozycji o końcu demokracji. Demokracja to nie tylko sądy, procedury i ordynacja. To także poczucie wspólnoty. Nie ma demokracji bez pewnej dozy sprawiedliwości społecznej, na co dowodów dostarczają najbardziej stabilne demokracje na świecie. W Polsce obywatele nie oczekują tylko tego, by istniał TK, ale także by mieli głowę i czas na akt wyborczy. Człowiek w dramatycznej sytuacji życiowej, w wiecznej niepewności może na uczestnictwo w demokracji nie mieć czasu i ochoty. O tym wszyscy obrońcy demokracji muszą pamiętać.