gen. Roman Polko

i

Autor: Piotr Blawicki gen. Roman Polko, były dowódca GROM i wiceszef BBN

Gen. Roman Polko: Te wypadki są efektem chaosu w BOR

2017-02-13 3:00

"Super Express": - Limuzyna premier Szydło rozbijająca się o drzewo to już trzeci poważny wypadek w ciągu roku z udziałem najważniejszych osób w państwie. Ta ekipa jest aż tak pechowa?

Gen. Roman Polko: - Zdecydowanie to coś więcej niż pech. Kolejne tak poważne zdarzenie powinno dać do myślenia. Moim zdaniem to wszystko jest efektem chaosu w BOR. Od ciągłego mieszania nie zrobi się porządku i nie ustabilizuje się służby.

- Ciągła rotacja kadr i bezhołowie w BOR sprawia, że najważniejsze osoby w państwie nie mogą czuć się bezpiecznie?

- Głównym problemem tej służby - zresztą od lat - jest to, że jej funkcjonariuszy ocenia się i awansuje nie ze względu na ich kompetencje, umiejętności i doświadczenie, ale ze względu na zachcianki polityków. To oni decydują, kto ma ich ochraniać. A przecież to szef BOR powinien działać według zasady: szkolić, dowodzić, odpowiadać. Jego decyzją powinno być to, kto zajmuje się ochroną VIP- -ów, to on powinien weryfikować profesjonalizm podległych mu ludzi.

- I nie robi tego? Wydawałoby się to naturalne.

- Nie może tego robić, ponieważ politycy narzucają mu, jakie zespoły mają ich ochraniać. Często są to ekipy niezgrane, co kończy się tego typu wypadkami, jak ten piątkowy. Ci ludzie muszą intuicyjnie, bez słowa się rozumieć tak jak żołnierze na polu walki. Wcześniej się zgrywasz, nawzajem się poznajesz, dopracowujesz szczegóły do perfekcji, by później umiejętnie zareagować na zagrożenie. A tu kończy się tym, że pancerny samochód rozbija się o drzewo, a człowiek, który wedle wstępnych ustaleń miał odpowiadać za zdarzenie, uchodzi bez szwanku.

- Minister Błaszczak przekonuje, że przytomność kierowcy sprawiła, że ten młody człowiek żyje, a nie został staranowany przez samochody ochrony.

- Po pierwsze, BOR rozlicza się za skuteczność. Po drugie, nie jest to kwestia taranowania samochodu. To kwestia odpowiednich odstępów między samochodami kolumny rządowej. To także kwestia traktowania pojazdu z VIP-em jako swoistej twierdzy.

- Mówimy o zgraniu i rotacjach w kadrach BOR i jego dowództwie. Ale czy nie jest to też kwestia procedur? Wielu wskazuje na to, o czym pan wspomniał - gdyby odpowiednie odległości między samochodami zostały zachowane, nie doszłoby do tego wszystkiego.

- Ryba psuje się od głowy. Jeżeli dowództwo nie ma wpływu na to, kogo wyznacza, to o czym my mówimy? Przecież funkcjonariusz, który ochrania VIP-a, po pewnym czasie popada w rutynę. Jeśli do tego wszystkiego zaprzyjaźni się z osobą, której ma zapewnić bezpieczeństwo, w końcu obrasta w piórka, nabiera przekonania o swojej nieusuwalności. Staje się świętą krową, która zamiast koncentrować się na szkoleniu i spełnianiu wymogów profesjonalizmu, popada w rutynę i traci czujność. Zamiast tego koncentruje się na spełnianiu zachcianek VIP-a. Zamiast ochroniarzem staje się posługaczem. W związku z tym szef musi mieć możliwość odsunięcia takiego funkcjonariusza, wysłania go na szkolenia i zastąpienia go inną osobą. Powinno to działać jak w armii, gdzie żołnierz po udanej misji wcale nie jest hołubiony, tylko wysyła się go na poligon i daje wycisk, żeby przypomniał sobie także inne nawyki.

- Trochę nie mieści się w głowie, że to politycy dyktują szefostwu BOR, kto i jak ma ich ochraniać.

- I mnie to od lat bulwersuje i obawiam się, że to jeszcze bardziej w ostatnim czasie się nasiliło. Jeśli chcemy poprawić funkcjonowanie BOR, to nie poprzez zmienianie jego nazwy, jak chce MSWiA, bo to wprowadzi jeszcze większy chaos. Trzeba skończyć z tymi złymi praktykami, ale czy to się uda? Pamiętam, jak w 2006 roku na czele BOR stanął płk Jakubowski, który próbował tę stajnię Augiasza posprzątać. Skończyło się na tym, że został odwołany, bo łatwiej pozbyć się szefa niż lubianego przez jakiegoś polityka kierowcy. Jeśli ogon macha psem, to następuje upadek morale i degradacja służby.