Takie filmy trzeba ujawniać

2009-12-14 3:00

Dyskusję wokół opublikowania materiałów dotyczących senatora Platformy Obywatelskiej Krzysztofa Piesiewicza komentuje medioznawca prof. Wiesław Godzic z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

"Super Express": - Z okazji publikacji materiałów dotyczących senatora Krzysztofa Piesiewicza naszej redakcji zarzucono przekroczenie dziennikarskich granic. Słusznie?

Prof. Wiesław Godzic: - Niesłusznie. Oczywiście należy szanować prywatność i intymność, ale polityków dotyczy to w ograniczonym stopniu. Senator Piesiewicz jest zaś politykiem już od kilku kadencji. Istnieją nawet specjalne ustalenia Rady Europy dające dziennikarzom prawo do śledzenia polityka bez jego wiedzy. Warunkiem musi być to, że wydarzenia z prywatnego życia mogą mieć wpływ na sprawowany przez niego urząd i funkcje publiczne. Nie wchodzi tu w grę wypicie piwa w prywatnym towarzystwie. Ale wchodzi np. pojawianie się w takim towarzystwie podejrzanych osób, mogących mieć wpływ na jego postępowanie. Polityk to zawód zaufania publicznego. I właśnie z tego powodu jego sfera prywatna jest znacznie mniejsza niż w przypadku zwykłego obywatela.

- Czy w przypadku senatora Piesiewicza mieliśmy do czynienia właśnie z taką sytuacją?

- W mediach pojawiły się już informacje o szantażu. Czy media powinny odsłonić kulisy tego szantażu? Moim zdaniem tak, gdyż podobna wiedza może właśnie mieć wpływ na decyzje tego polityka. Ujawnienie tych materiałów przez "Super Express" wręcz kończy możliwość wywierania nacisków na senatora. Takie rzeczy powinny być nagłaśniane, a wyborcy powinni o takich zachowaniach wiedzieć. Niezależnie od sympatii, jaką wzbudza dana osoba. Szantażowany polityk, jeżeli ulega szantażowi, podaje się do dymisji. Jeżeli zaś nie ulega, to sam decyduje się na upublicznienie materiałów, którymi go szantażowano. W ten sposób przecina sprawę. Tym bardziej jeżeli go wrobiono. Oczywiście to są dla niego niezmiernie dramatyczne wydarzenia. Ale demokracja i wolność słowa polega na tym, że polityk ma podejmować decyzje w imieniu wszystkich obywateli, a nie dwóch kobiet, które akurat mają na niego jakieś kompromitujące materiały.

- Skąd zatem oburzenie części mediów i dziennikarzy? Zagrały prywatne sympatie, przyjaźnie czy też rynek polskich mediów jest wciąż niedojrzały?

- W dużej mierze to wynik dziwnego podziału w polskim środowisku dziennikarskim na "tych z tabloidów", a z drugiej "nas, czyli tych lepszych". Ten podział bywa niesłusznie bagatelizowany, ale funkcjonuje niezależnie od jakichkolwiek publikacji. Powodem jest zapewne dość nietypowe kształtowanie się rynku mediów. Tabloidy pojawiły się z opóźnieniem, może za późno. I w tezie o niedojrzałości naszego rynku, a może całego środowiska dziennikarskiego jest coś na rzeczy. Środowisko jest młode, nieuporządkowane, a ludzie uchodzący za guru są jednak dość wątpliwi. Nie mamy też przypadków z historii, do których moglibyśmy się odwołać i porównać. Amerykanie, Francuzi czy Brytyjczycy wiedzą, jak reagowano na tego typu materiały i szantaż w przeszłości. A u nas? Przecież nie odwołamy się do PRL. W międzywojniu też wyglądało to zupełnie inaczej.

- Nasi publicyści mogą jednak sięgnąć do przykładów z Zachodu. W Wielkiej Brytanii normą jest ujawnianie nie tylko kwestii dotyczących narkotyków, szantaży czy nietypowych zachowań seksualnych. Pisze się o kochankach i nieślubnych dzieciach. Tamtejsze media wychodzą z założenia, że politycy powinni być prześwietlani na wylot.

- To, że w Polsce nie sięga się do wzorów zachodnich, to poważny błąd. Nie rozumiem tego, bo wyszliśmy już z czasów, w których pisano o burżuazyjnej ścieżce obranej przez tamtejsze media. Bzdurą byłoby szukanie w takich sytuacjach jakiejś trzeciej drogi. W przypadku wolności słowa i mediów żadnej trzeciej drogi nie ma. I nasi dziennikarze powinni wręcz uczyć się bezwzględności działania prasy zachodniej. Kiedy tam dochodzi do skandalu, polityk ma niemal świadomość nieuchronności dymisji i ujawnienia informacji. W Polsce mamy wręcz odwrotne zachowania. Co więcej, pojawia się cała masa dziennikarzy i publicystów, którzy wyręczają polityków, podsuwając rozmaite kruczki i argumenty, byle tylko wytłumaczyć ich zachowania. Często czytam teksty pokazujące polityków w niekorzystnym świetle, które powstały dzięki materiałom zdobytym w niekonwencjonalny sposób. I zatrważająco wiele komentarzy w Internecie dotyczy wówczas nie wykroczenia polityka (czyli sedna sprawy), ale "jątrzenia pismaków", chamstwa dziennikarzy… Atak wywołują media ujawniające aferę, a nie politycy. To jest nielogiczne i nienormalne! Przecież to media występują w imieniu czytelników, patrząc władzy na ręce.

- Pojawił się też zarzut, że dziennikarze, mając te materiały, powinni zrezygnować z publikacji. Zatrzymać tę wiedzę dla siebie, nie dzieląc się nią z czytelnikami.

- Najważniejsze są intencje. Czy dziennikarze odsłaniają kulisy działania generalnie wszystkich polityków? Czy też ograniczają się do odsłaniania wydarzeń dotyczących tylko tych polityków czy ugrupowań, które lubią? Niestety, mam wrażenie, że w Polsce zbyt często mamy do czynienia z dziennikarstwem upolitycznionym. Od razu wiemy, jakie są poglądy dziennikarza, czy dane medium sprzyja bądź atakuje konkretne ugrupowanie. Efektem jest brak dyskusji. Zamiast tego mamy spoglądanie z góry, połajanki, odmawianie komuś prawa do istnienia. I kwestia publikacji na temat senatora Piesiewicza wpadła trochę w te koleiny. Ktoś staje na stanowisku i pryncypialnie osądza, że nie należało publikować. I jakiekolwiek argumenty nie mają znaczenia. Niestety, w polskim dziennikarstwie zbyt często mamy do czynienia z ludźmi, którzy czują się depozytariuszami bądź kapłanami konkretnej idei. To oni mają decydować, co jest dobre, a co złe. Ten tok myślenia jest nie tylko błędny, ale wręcz groźny. Dziennikarstwo i wolność słowa nie mogą uciekać do Internetu. Tam wszyscy zamkną się wokół blogów, z których opiniami się zgadzają i nie będzie szans na debatę i konfrontacje poglądów.

Prof. Wiesław Godzic

Medioznawca i socjolog, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, SWPS w Warszawie oraz wyższych uczelni w USA i Wielkiej Brytanii