W poniedziałkowym "Dużym Formacie" ukazał się wywiad z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Szef PSL otrzymał w pierwszej turze wyborów prezydenckich zaledwie 2,3 proc. głosów, przegrywając nie tylko z Andrzejem Dudą i Rafałem Trzaskowskim, lecz również z Szymonem Hołownią oraz Krzysztofem Bosakiem. W szczerej rozmowie Kosiniak-Kamysz przyznał, że choć jego pasją jest czytanie, to po ogłoszeniu wyników przez kilka dni nie potrafił tego robić. - Jeszcze dwa dni przed wyborami szedłem przez Nowy Sącz, a ludzie machali, klaskali mi z kawiarni, robili ze mną zdjęcia. Wydawało mi się, że mam rozpoznawalność i sympatię. A wyniki były znacznie poniżej oczekiwań. Poczułem smutek, rozczarowanie, ale musiałem jeszcze wyjść na scenę. Żona poradziła, żebym mówił szczerze, nie udawał, że wszystko jest w porządku. Pojechałem do domu a następnego dnia bardzo długo spałem - wspominał.
- Przez dziewięć miesięcy zasuwałem od świtu do nocy. To naprawdę jest trudne doświadczenie - włożyć taki ogrom pracy, a osiągnąć tak niewielki wynik. Ale bez przesady, już się pogodziłem. Gdybym był młodszy, to może bym się obraził na życie, z wiekiem to jednak mija. dzisiaj wiem, że porażka w polityce to bardzo ważna lekcja - przekonywał, powołując się m.in. na przykład nieudanych startów Lecha Kaczyńskiego i Donalda Tuska.
Kto pomógł mu najbardziej w tym trudnym dla niego czasie? Okazuje się, że jego szwagier. Czemu akurat on? - Potrzebowałem kogoś, kto nie będzie dzielił włosa na czworo. Nie będzie tłumaczył, co było źle, tylko mnie zagada, żebym na chwilę pomyślał o czymś innym - tłumaczył Kosiniak-Kamysz. - Szwagier potrafi pięknie opowiadać. Akurat mówił, gdzie teraz wybiera się do Włoch. Zjedliśmy obiad, wypiliśmy wino - przyznał szczerze, dodając, że poza szwagrem wsparcia udzieliło mu wiele osób, którzy dzwonili i wysyłali do niego wiadomości z dobrym słowem.
Polecany artykuł: