Zamieszanie wokół Odiego zaczęło się w Sylwestra. To wówczas w naszej gazecie ukazały się zdjęcia Janusza Korwin-Mikke, który po zakupieniu fajerwerków na bazarze, bawił się nimi ze swym pupilem, a obrońcy praw zwierząt i niektórzy politycy zarzucili mu znęcanie się nad zwierzęciem. Ba! Jeden z posłów opozycji, Tomasz Cimoszewicz zgłosił sprawę organom ścigania.
– To nawet nie były petardy, tylko cracking balls, takie małe zielone kulki. Zapewniam, że Odi niczego się nie bał. Do hałasu przyzwyczaiłem go w 5 minut. Jak się coś kojarzy z przyjemnością – w tym przypadku z kiełbasą, to nie ma siły, żeby było inaczej. To odruch Pawłowa, do diabła
– mówi nam polityk. Zgoła inny ton przyjmuje, gdy pytamy o samego bohatera afery.
- Odi jest tak naprawdę psem żony, a właściwie najmłodszej córki – Nadziei. Jest z nami od 2 lat. Wzięliśmy go z hodowli – wybierała go córka. Odi ma rodowód, ale nie jeździmy na żadne pokazy. Zupełnie nam na tym nie zależy. Nie oznacza to, że nie jest wytresowany – opowiada nam Korwin.
- Potrafi podawać łapę, siada, kiedy mu się powie. Nie jest trudne wytresowanie psa. Trzeba to robić stopniowo. Nasz pies jest dobrze wychowany, potrafi się zachować przy stole, więc często z nami przy nim je. U nas nawet koty przy stole siedzą! Piesek jest uroczy, merda ogonem i zapewniam, że niczego mu nie brakuje. Fajnie, że jest z nami – kwituje.
Wczoraj z Odim w sprawie dononiesienia posła stawił się na komendzie. „Odi chciał osobiście złożyć zeznania w swojej sprawie, ale niestety nie został wpuszczony na komisariat. To jawna dyskryminacja! Przecież jest posądzony o bycie ofiarą przestępstwa” - żartował polityk w mediach społecznościowych.