Leszek Miller junior po śmierci został skremowany. - Moja żona poprosiła, by prócz jednej dużej urny były jeszcze dwie maleńkie - zdradził w rozmowie z "Dziennikiem" Leszek Miller. - Pojechaliśmy w Alpy do miasteczka, do którego syn bardzo lubił jeździć - albo z nami, albo ze swoimi przyjaciółmi - i wjechaliśmy na jego ulubioną górę. Tam rozsypaliśmy prochy syna - dodał.
ZOBACZ TAKŻE: Spowiedź Leszka Millera po śmierci syna. Były premier: Miałem wrażenie, że sam umieram
Miller dodał, że przed śmiercią jego syn umówił się z rodzicami na wyjazd właśnie tam. - Pojechaliśmy wiec bez niego, ale w pewnym sensie z nim, z urną - tłumaczył były premier Robertowi Mazurkowi. - Chodziło o gest, o spełnienie tego oczekiwania, ze spędzimy ostatni wyjazd z nim, razem z synem. To wynikało z naszej autentycznej potrzeby - podkreślił Miller, który zdradził też, że druga mała urna stoi u niego w domu.