Markowi Joppowi u Rydzyka zniszczyli marzenia. Mężczyzna, który w przeszłości był szefem lewicowych struktur w Toruniu, już trzy lata temu aplikował do szkoły Rydzyka. Wówczas dostał się na swój wymarzony kierunek, ale potem niespodziewanie okazało się, że na WSKSiM studiować nie będzie, bo... nie przyniósł zaświadczenia od proboszcza (O TEJ SPRAWIE PISALIŚMY TUTAJ). Nic nie dało się zrobić, pan Marek był bezsilny. - To nie była żadna prowokacja. Ja chciałem tam studiować, bo program tych studiów podyplomowych był bardzo ciekawy, a same studia była współfinansowane ze środków publicznych - tłumaczył niedoszły żak. Jopp postanowił się odpuszczać. Poszedł do sądu i sprawę wygrał. Szkoła Rydzyka musiała mu zapłacić 5 tysięcy złotych odszkodowania. Mimo nieprzyjemnych doświadczeń z WSKSiM w Toruniu pan Marek - jak informuje Onet - znów postanowić aplikować na tę uczelnię. Nie został przyjęty. Dlaczego? Jopp długo się nad tym zastanawiał. W końcu listonosz przyniósł pismo z uczelni.
List do pana Marka podpisała prorektor Maria Laska. Treść brzmi dość tajemniczo. - Dokumenty w procesie rekrutacji złożyła liczba osób przekraczająca liczbę kandydatów ustalonych do przyjęcia w ramach Projektu edukacyjnego pt. Studia podyplomowe "Polityka gospodarcza, finanse i bankowość", realizowanego we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim w ramach programu edukacji ekonomicznej (40 osób). Podstawę przyjęcia stanowi lista rankingowa sporządzona z uwzględnieniem wyniku ukończenia studiów i przynależności do grupy docelowej określonej w w/w projekcie - czytamy w piśmie. - Ciekawe, kto znalazł się w tej szczęśliwej czterdziestce. Zapewne wybitni ekonomiści, ministrowie albo prezesi spółek Skarbu Państwa. Jak widać, jest to elitarna uczelnia, po prostu Harvard czy London School of Economics - ironizował pan Marek. To chyba był śmiech przez łzy.