Tadeusz Płużański

i

Autor: archiwum se.pl

Tadeusz Płużański: Ty ch...

2013-03-30 3:00

Nic nie pamiętam, to było tak dawno. Wykonywałem tylko rozkazy przełożonych. Osobiście czuję, że zachowywałem się w porządku - tak w ostatnią środę tłumaczył się przed sądem ppłk Wiktor Leszkowicz, wiceszef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, odpowiedzialny za represjonowanie w czasach stalinowskich przeciwników politycznych, w tym Józefa Stemlera, polskiego działacza oświatowego.

W marcu 1945 r. Stemler został podstępnie wywieziony do Moskwy. W procesie 16 uniewinniony, ale po kilku latach zatrzymany przez "polską" bezpiekę. Leszkowicz usankcjonował aresztowanie pięć dni później, a nie - jak wymagało tego nawet stalinowskie prawo - po 48 godzinach. Potem - dzięki usłużnym sądom - jeszcze 9 razy przedłużał areszt. Także z pogwałceniem terminów. Dzięki temu 60-letniego Stemlera ubecy torturowali w śledztwie ponad 3 lata.

Proces Leszkowicza odbywa się dziś przed sądem wojskowym. W tym samym gmachu poprzednicy dzisiejszych sędziów skazywali po wojnie polskich patriotów. Ze względu na stan zdrowia oskarżonego rozprawy nie mogą trwać dłużej niż 2 godziny. Sąd co chwila dopytuje, jak się czuje. Leszkowicz zasłania twarz przed dziennikarzami "SE" - jedynymi przedstawicielami mediów na sali. Innych to nie obchodzi.

Leszkowicz zeznaje, że o niczym nie decydował, tylko podpisywał wnioski. Mógł robić to po czasie, z "nieuwagi albo było jakieś święto". Zresztą nikt na to nie zwracał uwagi, ani prokuratura, ani sądy. Czasem w ogóle nie czytał akt, bo tych spraw było za dużo. I teraz najlepsze: Robił to dla dobra więźniów, aby "ludzie nie siedzieli bez sankcji". Mimo że sam ich torturował, kłamie, że nigdy nikogo nie przesłuchiwał, nie wiedział nawet, jak wyglądały śledztwa. "Nie było spraw prowadzonych ze względów politycznych" - zakończył.

A przecież Józef Stemler nie był więźniem kryminalnym, tylko politycznym. Jako wróg sowieckiej władzy dostał wyrok sześciu lat więzienia. A Leszkowicz do bezpieki wstąpił po politycznym kursie NKWD w Kujbyszewie. Po odejściu ze "służby" w 1956 r. PZPR nie zapomniała o nim - załatwiła pracę w Instytucie Radiotechnicznym w Warszawie. Resortową emeryturę III RP tylko trochę mu przycięła.

Przed komunistycznym, krzywoprzysiężnym sądem Stemlera oskarżał prokurator Józef Chomętowski. Teraz siedzi na ławie oskarżonych razem z Leszkowiczem. Twarzy nie zasłania. Skarży się na zaćmę, ale płynnie czyta swój tekst obrończy. Do sprawy został wyznaczony "w ostatniej chwili, przez przypadek", musiał wykonywać rozkazy przełożonych. Klasyka. Dodatkowo Chomętowski cenił sobie sędziego Widaja (skazał na śmierć ponad 100 niepodległościowców). Stemlerowi zarzucił udział w grupie szpiegowskiej biskupa Czesława Kaczmarka i "faszyzację życia publicznego" w Polsce w… latach 20.

Po odejściu z prokuratury wojskowej Chomętowski kierował Biurem Śledczym MSW i był dyrektorem gabinetu ministra Franciszka Szlachcica, uzyskując awans na generała brygady.

Jego obrońcą jest inny generał - Józef Szewczyk, naczelny prokurator wojskowy w latach 1975-1984, w stanie wojennym domagający się podwyższenia kar dla górników z kopalni "Wujek", w III RP m.in. obrońca komunistycznego przestępcy Floriana Siwickiego.

- Ta farsa z sądzeniem oprawców mojego dziadka trwa już kilka lat - mówi wnuczka Stemlera.

Na korytarzu jakiś człowiek z "obstawy" oskarżonych groził naszemu fotoreporterowi zniszczeniem sprzętu. Po rozprawie słabosilny Leszkowicz dziarsko krzyknął w moją stronę: "Ty ch...". A ponieważ takimi wulgaryzmami określa się w Polsce papieża, nie mogłem poczuć się obrażony. Zareagowała na to kobieta z kancelarii wojskowego sądu: "Dajcie spokój starszemu panu, bo będziemy musieli wezwać karetkę". Tak wygląda w Polsce rozliczanie zbrodni komunizmu.