Tadeusz Płużański: Przepędzanie Stalina Bierutem

2012-01-21 13:00

Katynia nie chcą nie tylko w Moskwie. Nie chcą również w Warszawie. A miało być tak pięknie... "Jestem głęboko poruszony, że przypadł mi zaszczyt odsłonięcia pomnika upamiętniającego zbrodnię katyńską - w sercu stolicy, obok kolumny opiewanej przez narodowego wieszcza. To pomnik symbol" - tak było 6 maja 1998 roku, kiedy Ryszard Kukliński przemawiał pod pierwszym (i chyba ostatnim) Pomnikiem Katyńskim w Warszawie.

Przemawiał do ponad 20 tysięcy osób, przedstawicieli najwyższych władz państwowych, biskupów, wojska. Przemawiał chroniony przez BOR, bo czerwoni wciąż żyli i człowiekowi, który ich zdradził, mogło coś "przypadkowo" się stać. Tak jak tym z Katynia. "Pamięć o nich wszystkich, długo zakazana, była przechowywana w polskich sercach. (…) Niechże trwa obecny pomnik na tym miejscu, pod miłościwą opieką króla na kolumnie i jego wyciągniętego miecza" - mówił dalej Kukliński. Miecza i znienawidzonego dziś krzyża, który w drugiej dłoni dzierży król Waza. Wojny z krzyżem Kukliński nie przewidział, choć sowieckie metody znał aż nadto, łącznie z wyrokiem śmierci, jaki zafundowali mu komuniści.

Ale ktoś może spytać: po co w ogóle Katyń w Warszawie. Ano dlatego, że to stolica państwa, której obywatele byli pod Smoleńskiem skrytobójczo zabijani. A samo miasto straciło tam kilkuset wybitnych mieszkańców.

Kukliński zmarł, tracąc wcześniej dwóch synów - ich przed czerwoną zarazą ochronić się nie udało. A co z odsłanianym przez niego pomnikiem? Trwał dalej, aż nagle postanowiono go usunąć. Bo tego wymaga "doktryna konserwatorska UNESCO". Tak przynajmniej - nie precyzując, co to właściwie oznacza - uznał stołeczny konserwator zabytków, czemu przyklasnęły władze Warszawy. A pamiętać trzeba, że już 13 lat temu nie były entuzjastami pomnika. Pamięć o Katyniu ufundowała stolicy Polonia amerykańska. Bo widać za oceanem - mimo trwającej lata komunistycznej indoktrynacji takich agentów jak Bolesław Gebert czy Oskar Lange - lepiej rozumieją historię i płynące z niej wnioski na przyszłość.

Ciekawe zresztą, że owa doktryna UNESCO przez te 13 lat nie obowiązywała. Teraz teren, na którym znajduje się pomnik, "zostanie przekazany prawowitym właścicielom, którzy utracili go na skutek dekretu Bieruta" - obwieścił Ratusz. A owi właściciele najwyraźniej nie chcą Katynia na swojej posesji. Razem z urzędnikami wyznaczyli termin pozbycia się monumentu: do 28 lutego 2012 roku. A więc mordercę katyńskiego Stalina przepędzają jego podwładnym Bierutem.

Tylko dlaczego nagle urzędnicy przypomnieli sobie, że działkę należy zwrócić? Bo ustawowej reprywatyzacji w Warszawie nie było od początku III RP. O co zatem chodzi? Może o to, że pod Pomnikiem Katyńskim ludzie ciągle składają kwiaty, palą znicze. Bo to właśnie serce stolicy. Warszawiacy i przyjezdni gromadzą się tu jeszcze liczniej po tragicznym 10 kwietnia 2010. Bo prezydent z delegacją leciał przecież, aby uczcić ofiary Katynia. Kwiaty pod pomnikiem składała również Hanna Gronkiewicz-Waltz. Widać bardzo szczerze, skoro teraz rzecznik prezydent Warszawy mówi, że miasto "zrobi wszystko, aby znaleźć dla pomnika lokalizację w reprezentacyjnym miejscu w centrum miasta". Tyle, że lepszej lokalizacji nie będzie. Taka jest właśnie obecna POlityka historyczna.

Ta sama POlityka kazała wcześniej Gronkiewicz-Waltz usunąć z pobliskiej Starówki izbę pamięci pułkownika Kuklińskiego. Decyzja zapadła, ale została cofnięta. Zbyt duży zrobił się raban.

Ale nie tylko o historię i pamięć tu chodzi. Podobno spadkobierca nie tylko odzyska działkę, ale także zamierza się tam budować. Mimo zakazu, bo dokumenty mówią, że "układ urbanistyczny ulicy Podwale jest wpisany do rejestru zabytków". Kto na to pozwolił? Kto sprzedał warszawski Katyń? Ciekawe, że takich problemów nie mają w Londynie czy Nowym Jorku, gdzie pomniki katyńskie nie są usuwane. Ale tam, jak widać, na Katyniu nie można zrobić interesu.