Tadeusz Płużański: Plan Balcerowicza

2011-02-05 13:00

Zebrane na głównych placach największych miast tłumy skandują: "Balcerowicz, Balcerowicz" domagając się, aby przejął władzę w kraju. Taki scenariusz jest raczej nierealny. Ale obecne notowania Balcerowicza od tych z początku lat 90. dzieli przepaść.

Kiedyś demon transformacji, niemal ludojad. Dziś w sondażu zaufania jest piąty, po Komorowskim, Tusku, Sikorskim i Napieralskim. Daleko przed pozostałymi ministrami rządu, daleko przed ministrem finansów Jackiem Rostowskim. O czym to świadczy? Może coś niedobrego dzieje się w Polsce? Może obecny rząd jest po prostu najgorszy w dziejach naszej kruchej demokracji?

Przeczytaj koniecznie: Prof. Stanisław Gomułka: Najbliżej jest mi do Leszka Balcerowicza

"Balcerowicz musi odejść". To hasło jest już chyba nieaktualne. Nawet Lepper, skandujący je kiedyś najgłośniej, potem zmienił zdanie i wołał: "Balcerowicz musi zostać". Dopowiadał co prawda: aby stanąć przed sądem. Sędzią miał być oczywiście Lepper. Najnowsze badania popularności mogą zapowiadać wielki comeback Balcerowicza. Jeśli wróci, to nie na egzekucję, ale aby dokończyć swoje dzieło. Dokończyć to, co rozpoczął u pierwszego niekomunistycznego Mazowieckiego, kontynuował u jego następcy Bieleckiego (pierwszy plan Balcerowicza), a skończyłby zapewne u Buzka (drugi plan), gdyby nie rozpad koalicji AWS-UW. Czy teraz wróci do władzy na czele opozycji, której jest liderem? Tak przynajmniej tytułują go zachodnie media.

Nudny profesor ekonomii tłumów nie porwie - uśmiechnie się jakiś spec od politycznego marketingu. Ale Balcerowicz jest przecież politykiem. Przecież w wyborach do Sejmu w 1997 r. miał najlepszy indywidualny wynik - ponad 91 tys. głosów. W hierarchii partyjnej osiągnął nawet sam szczyt, bo szefował partii. Co prawda jego Unię Wolności Polacy w końcu odrzucili za arogancję i pychę, a buty przewodniczącego wyraźnie go uwierały, ale jak raz zasmakuje się takiego narkotyku jak polityka…

Niezbędne w polityce kompromisy też potrafi zawierać. Dzięki członkostwu w PZPR jeździł na zagraniczne staże naukowe, gdzie uczył się kapitalizmu. A w kraju, w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu, trochę czego innego. Najpierw doradzał przywódcom PRL, potem Solidarności, a końcu wolnej Polski. Dziś to jeden z bardziej cenionych ekonomistów globalnej wioski. Czyli profesor jest dobry na wszystko, potrafi maksymalnie wykorzystać każdy czas.

I najważniejszy "argument". Podobno Balcerowicz nie był w młodości bity. Dlatego już na starcie ma poparcie wpływowego środowiska aktorów. A także sportowców. W młodości trenował bowiem lekkoatletykę. A było to w Toruniu. Może życzliwszym okiem spojrzałby ojciec Rydzyk, przygarnął syna marnotrawnego i namaścił na nowego zbawcę narodu? Mojżesza, który wyprowadzi swój lud z Egiptu. Tak na marginesie, Egipt znów dosięgły plagi. A na czele rewolucji stanąć może nawet były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej.

Patrz też: Profesor Leszek Balcerowicz obraził się za barbarzyńcę i pakt z diabłem

Ale wróćmy do Balcerowicza. Te toruńskie biegi były co prawda średniodystansowe, ale może teraz powalczy na dystansie dłuższym? Tylko czy ludzie go kupią? No bo przecież ich kosztem przeprowadzał terapię szokową po komunizmie. Bo potem był nie mniej znienawidzonym prezesem NBP? Bo to monetarysta, który widzi tylko cyfry, słupki i wykresy. I co najgorsze - emisariusz wrogiego Banku Światowego, wysłannik Sorosów i Sachsów. Bo plan Balcerowicza był podobno ich planem.

Ale to wszystko historia. Kto by ją rozpamiętywał? Wystarczy, aby Lucyfer znów zamienił się w anioła. Wystarczy dobry PR. I po dwóch planach Balcerowicza przyjdą następne. A jaki jest plan docelowy? Balcerowicz ministrem finansów. A może i premierem? Tego chcą zachodnie media, a szczególnie międzynarodowa finansjera. A więc klamka zapadła.

Nasi Partnerzy polecają