Tadeusz Płużański: Nagroda wazeliny

2011-10-01 14:00

"Hasła, które kibole głoszą, te idiotyzmy, jak porównywanie Polski do Białorusi czy komuny, to hasła polityczne, które nie mają nic wspólnego z realiami" - powiedział Tomasz Wołek w "Super Expressie". W takim razie przypominam redaktorowi hasła, które kibole wywiesili na transparentach podczas meczu Śląska Wrocław z Polonią Bytom: Jan Tabortowski "Bruzda", Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko", Henryk Flame "Bartek", Józef Kuraś "Ogień", Emil Fieldorf "Nil", Hieronim Dekutowski "Zapora", Danuta Siedzikówna "Inka". To wszystko idiotyzmy?

Tak jak wielki orzeł w koronie i napis: "Świat świętował - Polacy ginęli, 8 V 1945 r."? "Kibole" uczcili w ten sposób pamięć żołnierzy walczących z komuną po zakończeniu wojny - żołnierzy wyklętych.

O tej głośnej akcji słyszała cała Polska. Tylko nie redaktor Wołek - dziennikarz sportowy, niegdyś rzecznik Lechii Gdańsk, a do tego historyk? Może nie słyszał też o "Ince" - sanitariuszce 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej? A właśnie minęła 65. rocznica jej śmierci. Stojąc 28 sierpnia 1946 r. przed plutonem egzekucyjnym, krzyknęła: "Niech żyje Polska!", "Niech żyje >>Łupaszko<

Ale co tam. To dawno i pewnie nieprawda. Zresztą są ważniejsze sprawy. Najważniejsza to wazelinowanie władzy. Nie podziw dla rajdów szwadronów "Łupaszki" po powojennej Polsce, ale dla współczesnych eskapad Tuska i PO busami. Podziw dla rządzących połączony z pogardą dla ich krytyków - "kiboli". "To ludzie, których PiS próbuje używać jako swego rodzaju bojówki stadionowo-ulicznej" - skonstatował Wołek. Wnikliwa obserwacja piłkarskiego eksperta, dziwnie podobna do słów Tuska po spotkaniu z "kibolami" w Warszawie. Tych o sojuszu PiS "z ludźmi, dla których przemoc jest filozofią życia". I Sikorskiego w Białymstoku: "Kibole - bijąca ręka PiS-u".

Wnikliwy redaktor nie zareagował już na to, co stało się zaraz po wyjeździe ministra Radka z miasta. A tu z pomnika poświęconego bohaterom tych ziem kazano usunąć słowa: "Bóg, Honor, Ojczyzna" oraz koronę wieńczącą głowę orła. Rozkazodawca - wiceprezydent Białegostoku - argumentował, że niszczy to "historyczną wartość" i "ducha" epoki PRL, kiedy ów pomnik powstał.

Dlaczego Wołek nie zareagował? Bo na taką błahostkę szkoda wazeliny. W czasach, kiedy jeszcze z niej nie korzystał, jego prawicowe "Życie" oburzało się utrwalaniem w III RP utrwalaczy komuny. Jakie było wołkowe larum, kiedy w 1999 r. pomnik gen. Iwana Czerniachowskiego na Warmii odremontowali radni SLD. Na 1 maja, "w czynie społecznym", wdzięczni za "wyzwolenie" w 1945 r. A protestować należało, bo generał ów "wyzwalał" szczególnie skutecznie - wysyłając kilka tysięcy polskich cywilów na białe niedźwiedzie, mordując żołnierzy wileńskiej AK i (zd)radziecko aresztując ich dowódcę - płk. Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka".

"Wilk" i "Inka" to symbole oporu przeciwko sowietyzacji kraju. Oporu zakończonego śmiercią. Bo zawsze bardziej opłacało się wazeliniarstwo - czy tamtej, komunistycznej władzy, czy każdej innej. Choćby kolejne stołki przechodziły koło nosa. "Obrażanie premiera to zwykłe chamstwo" - będzie powtarzał Tomasz Wołek. A inni wazeliniarze po spotkaniu Tuska z "kibolami" zawtórują, że "było niezwykle szczere". I nic to, że głównym adwersarzem był "kibol" - członek PO. "Premier stawił czoło wyzwaniu. To świadczy o jego odwadze i odpowiedzialności" - podsumuje Wołek. Tylko Augusto Pinochet, u którego redaktor gościł w 1999 r., w grobie się przewraca. I Stefan Kisielewski. Bo dziś zamiast Nagrody Kisiela Wołek dostałby nagrodę wazeliny.