Gdzie to powiedział? W filmie "Rakowiecka". Jego współtwórca Józef Szaniawski, który na wolność wyszedł wiosną 1990 r., jako ostatni więzień polityczny PRL, określił to ponure miejsce na warszawskim Mokotowie mianem polskiej Łubianki. Przez Rakowiecką przeszły dwa pokolenia Polaków. Kiedy na mocy amnestii w 1956 r. mury katowni opuszczali więźniowie Stalina i Bieruta, ich miejsce zajmowali nowi "wrogowie ludu". Ci z roku 1968, 1970, 1976, 1981...
"Rakowiecką" - film sprzed kilku lat - publiczna telewizja pokazała o godz. 23.20. "O takiej porze zachodnie telewizje emitują filmy pornograficzne" - nadaremnie protestował wówczas Władysław Bartoszewski. Ale "Rakowiecka" i tak miała szczęście, bo inne historyczne obrazy nigdy nie zostały wyemitowane. Stały się - od leżenia na półce - półkownikami. Czy w III RP - tak jak w PRL-u - panuje cenzura? A może głupota?
Film Marii Dłużewskiej "Ci, co przeżyli" znaleźć można w Internecie. Ci, co przeżyli Rakowiecką. Przeżyli, bo byli silni, bo mieli szczęście, bo byli zwykłymi żołnierzami. Ich dowódców zamordowano. Wśród mordujących był Jerzy Kędziora, "oficer" śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - antybohater filmu Dłużewskiej. Kędziora mordował na Rakowieckiej i w drugim, supertajnym więzieniu bezpieki w Miedzeszynie pod Warszawą (kryptonim "Spacer"). Mordował AK-owców i inny antykomunistyczny element. Mordował Hieronima Dekutowskiego "Zaporę", legendarnego cichociemnego i dowódcę z Lubelszczyzny. Mordował Franciszka Niepokólczyckiego, prezesa II Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN. Niektórych zamordował. A jeśli ta "sztuka" mu nie wyszła, zrobiły to za niego stalinowskie sądy.
Kiedyś chwalił się: "Ponieważ bicie kijem było niewygodne, wartownicy znaleźli kawałek kabla grubości wiecznego pióra, ogumionego, z cienkim drutem wewnątrz. Tą gumą posługiwało się kilku oficerów, a później każdy zaopatrzył się w kawałek kabla". Jednak Kędziora musiał być jeszcze bardziej pomysłowy, bo bardzo chwalił go szef wszystkich śledczych płk Józef Różański.
Dziś Kędziora mieszka na Bródnie. Kamera uchwyciła go, jak dziarsko przemierza ulice Warszawy. Stracił co prawda uprawnienia kombatanckie, które są przecież uhonorowaniem szczególnych zasług, ale wolna Polska nadal funduje mu resortową emeryturę. Dużo wyższą niż jego ofiarom. A kto za to płaci? My, społeczeństwo.
Trwający od lat proces Kędziory też nie może się skończyć. W ubiegły wtorek Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa (ul. Ogrodowa 51 A) przełożył sprawę na 20 stycznia. Bo Kędziora twierdzi, że jego przeszłość przedawniła się, tak jak Ireneusza Kościuka - milicjanta, któremu pewnego majowego dnia nie spodobał się student Grzegorz Przemyk. Bo Kędziora jest chory. Ma jednak dość sił, aby co tydzień spotykać się z kolegami "manikiurzystami" w siedzibie Związku Kombatantów RP (dawny ZBoWiD) w Alejach Ujazdowskich. Czy to nie kpiny z prawa? A może Polska nie jest państwem prawa, tylko państwem sankcjonującym bezprawie?
Takich Kędziorów, sprawców bezprawia, żyje jeszcze wielu. I nasz wymiar sprawiedliwości ściga ich równie "skutecznie". Tych chodzących z podniesionym czołem po kraju, jak i tych, którzy zawczasu czmychnęli za granicę. Trzy sprawy ekstradycyjne - prokurator Heleny Wolińskiej z Wielkiej Brytanii, naczelnika stalinowskich więzień Salomona Morela z Izraela i sędziego Stefana Michnika ze Szwecji, zakończyły się totalną klapą.
A jeszcze wielu smutnych panów domaga się odszkodowań przed... Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Za co? Za prześladowania, jakich doświadczają dziś w tej strasznej Polsce. Jak doniosła "Gazeta Wyborcza", już około 400 byłych funkcjonariuszy służb PRL poskarżyło się na nasz kraj w Strasburgu. Będą mieli nie na chleb (bo na to im wystarcza), ale na książki o swoim bohaterstwie. Jak były ubek Frank Blaichman, który w wydanej właśnie biografii "Wolę zginąć walcząc" napisał: "Drapieżczo antysemicka Armia Krajowa prowadziła niepohamowaną kampanię mającą na celu mordowanie Żydów". Tyle tylko, że Blaichman nie walczył z Niemcami; jako członek komunistycznej bandy tępił i mordował AK-owców.
Prócz sprawiedliwości pozostaje jeszcze pamięć. Józef Szaniawski, gdy "mieszkał" jeszcze na Rakowieckiej, powiedział śledczemu: "Panie pułkowniku, tu będzie kiedyś muzeum, tak jak w X Pawilonie Cytadeli, a pan będzie stał wypchany w gablocie". Bo może muzeum komunizmu lepiej otworzyć właśnie na Rakowieckiej niż w Pałacu Kultury? Orędowniczką tego pomysłu była Maria Fieldorf-Czarska, zmarła właśnie córka zamordowanego na warszawskim Mokotowie gen. "Nila".