Tadeusz Płużański: Barburowanie historii

2011-10-08 14:00

Kto jest patronem roku 2012? Piotr Skarga, jezuita, pisarz wizjoner "reklamujący" piękno ojczystego języka. Kto to wymyślił? Polski Sejm. Kto jest przeciw? Eli Barbur, korespondent RMF FM na Bliskim Wschodzie. Jaki jest powód? "Facet (Skarga - T.P.) był jednym z najbardziej zajadłych antysemitów w dziejach Polski, który w swoich ťŻywotach świętychŤ tłumaczył, iż Żydom krew chrześcijańskich dzieci potrzebna jest, aby pozbywać się ťprzykrego odoruŤ. Zdaniem Barbura ta "fanatyczna ciemnota" przez wieki "była zachętą do nienawiści rasowej". I choć Barbur docenia, że Żydom w dawnej Polsce nie było tak źle, retorycznie pyta: "Ale jak to się ma do numeru z patronem?".

A ma się tak, że Skarga - wielki patriota - dbał o spójność i moralność narodu. Jako znany filantrop pomagał potrzebującym. Czy naprawdę aż tak przeszkadza to Barburowi? A może to, że "facet" służył u Zygmunta III Wazy? Czy to, że był pierwszym rektorem Uniwersytetu Wileńskiego? "Numer z patronem" polega głównie na tym, że Skarga nikogo nie nawracał siłą. Przeciwnie - połączył w Rzeczypospolitej chrześcijan zachodnich i wschodnich jako współautor Unii Brzeskiej.

Ale za barburowanie historii wziął się też Tadeusz Sobolewski: "Jerzy Hoffman niezmordowanie wypróbowuje na nas sienkiewiczowską klechdę o Polsce skłóconej, lekkomyślnej, nierozsądnej, która zdobywa się na zryw, ponosi ofiarę i opiera się wrogowi. Tylko czy istnieje wciąż naród, który to kupi?" - zrecenzował w "Wyborczej" "Bitwę Warszawską". Tylko dlaczego naród ma tego nie "kupić"? Przecież to nie żadna klechda. Polacy w 1920 r. wcale nie byli tacy zgodni, także w kwestii wojny z bolszewikami. Mimo to potrafili stanąć razem i przegonić "wyzwoliciela". "Hoffman chce uniknąć wrażenia, że była to wojna dwóch cywilizacji, wschodniej i zachodniej" - wciska nam dalej krytyk "GW". Tylko czy na pewno taką wojnę wtedy wygraliśmy? "To było starcie ponadnarodowego, bezbożnego komunizmu z cywilizacją chrześcijańską" - zaprotestował Grzegorz Wąsowski z Fundacji "Pamiętamy". I argumentował, że "wschodnia" biała armia rosyjska często walczyła u boku Polaków przeciwko importowanym z "Zachodu" czerwonym internacjonałom. Dobrze widać to zresztą na filmie Hoffmana.

Ale Hoffmanowi obrywa się od Sobolewskiego też za to, że tę czerwoną zarazę pokazuje jednoznacznie negatywnie, że nie ma w filmie kogoś, "kto nie z cynizmu ani z ogólnego zbydlęcenia dał się ponieść idei światowej rewolucji". Ciekawe, jakiej "idei dał się ponieść" "Wyborczy" krytyk? Czy takiej, która każe dziś budować pomniki bolszewikom w Ossowie, zrównując ich racje z racją polską?

"Bitwa Warszawska" kończy się sceną, kiedy po odparciu armii Tuchaczewskiego spod Warszawy wściekły Lenin stwierdza: "Będziemy musieli budować socjalizm tylko w jednym kraju". Stalin zachowuje spokój. Wie, że o klęsce przesądziło odejście jego armii w kierunku Lwowa. Wie też, że będzie szukał zemsty. Znalazł ją w 1940 r. w Katyniu. Odegrał się na blisko 22 tysiącach polskich żołnierzy i oficerów - elicie II RP.

Dziś zemsta Stalina odkłamywana jest w Strasburgu, gdzie rodziny ofiar walczą o uznanie Katynia za zbrodnię wojenną. A Rosja po staremu - nie będzie wyjaśniać losu "zaginionych w wyniku wydarzeń katyńskich". Czy Stalin znów zatriumfuje?

Ale zawsze można się pocieszyć apelem Sobolewskiego, żeby przy okazji Bitwy Warszawskiej bardziej eksponować polskie piekiełko, "nienawiść polityczną do przywódcy, niczym do wroga", i sugeruje, że tym przywódcą - współczesnym Piłsudskim - jest dzisiaj Tusk. A ja się nie dam wepchnąć w tę nienawiść polityczną czy rasową. Wbrew pouczeniom Barburów i Sobolewskich będę czcił polskie zwycięstwa i polskich bohaterów.