A ma się tak, że Skarga - wielki patriota - dbał o spójność i moralność narodu. Jako znany filantrop pomagał potrzebującym. Czy naprawdę aż tak przeszkadza to Barburowi? A może to, że "facet" służył u Zygmunta III Wazy? Czy to, że był pierwszym rektorem Uniwersytetu Wileńskiego? "Numer z patronem" polega głównie na tym, że Skarga nikogo nie nawracał siłą. Przeciwnie - połączył w Rzeczypospolitej chrześcijan zachodnich i wschodnich jako współautor Unii Brzeskiej.
Ale za barburowanie historii wziął się też Tadeusz Sobolewski: "Jerzy Hoffman niezmordowanie wypróbowuje na nas sienkiewiczowską klechdę o Polsce skłóconej, lekkomyślnej, nierozsądnej, która zdobywa się na zryw, ponosi ofiarę i opiera się wrogowi. Tylko czy istnieje wciąż naród, który to kupi?" - zrecenzował w "Wyborczej" "Bitwę Warszawską". Tylko dlaczego naród ma tego nie "kupić"? Przecież to nie żadna klechda. Polacy w 1920 r. wcale nie byli tacy zgodni, także w kwestii wojny z bolszewikami. Mimo to potrafili stanąć razem i przegonić "wyzwoliciela". "Hoffman chce uniknąć wrażenia, że była to wojna dwóch cywilizacji, wschodniej i zachodniej" - wciska nam dalej krytyk "GW". Tylko czy na pewno taką wojnę wtedy wygraliśmy? "To było starcie ponadnarodowego, bezbożnego komunizmu z cywilizacją chrześcijańską" - zaprotestował Grzegorz Wąsowski z Fundacji "Pamiętamy". I argumentował, że "wschodnia" biała armia rosyjska często walczyła u boku Polaków przeciwko importowanym z "Zachodu" czerwonym internacjonałom. Dobrze widać to zresztą na filmie Hoffmana.
Ale Hoffmanowi obrywa się od Sobolewskiego też za to, że tę czerwoną zarazę pokazuje jednoznacznie negatywnie, że nie ma w filmie kogoś, "kto nie z cynizmu ani z ogólnego zbydlęcenia dał się ponieść idei światowej rewolucji". Ciekawe, jakiej "idei dał się ponieść" "Wyborczy" krytyk? Czy takiej, która każe dziś budować pomniki bolszewikom w Ossowie, zrównując ich racje z racją polską?
"Bitwa Warszawska" kończy się sceną, kiedy po odparciu armii Tuchaczewskiego spod Warszawy wściekły Lenin stwierdza: "Będziemy musieli budować socjalizm tylko w jednym kraju". Stalin zachowuje spokój. Wie, że o klęsce przesądziło odejście jego armii w kierunku Lwowa. Wie też, że będzie szukał zemsty. Znalazł ją w 1940 r. w Katyniu. Odegrał się na blisko 22 tysiącach polskich żołnierzy i oficerów - elicie II RP.
Dziś zemsta Stalina odkłamywana jest w Strasburgu, gdzie rodziny ofiar walczą o uznanie Katynia za zbrodnię wojenną. A Rosja po staremu - nie będzie wyjaśniać losu "zaginionych w wyniku wydarzeń katyńskich". Czy Stalin znów zatriumfuje?
Ale zawsze można się pocieszyć apelem Sobolewskiego, żeby przy okazji Bitwy Warszawskiej bardziej eksponować polskie piekiełko, "nienawiść polityczną do przywódcy, niczym do wroga", i sugeruje, że tym przywódcą - współczesnym Piłsudskim - jest dzisiaj Tusk. A ja się nie dam wepchnąć w tę nienawiść polityczną czy rasową. Wbrew pouczeniom Barburów i Sobolewskich będę czcił polskie zwycięstwa i polskich bohaterów.